01 maja 2015

Chapter 14

            Stałem w kuchni i pomagałem robić pani Smith śniadanie. Jakoże Caroline była niemałym leniuszkiem, to nie zeszła nam pomóc, bo nie zdążyła się obudzić. Postanowiliśmy zrobić kanapki i kakao.
             Minął już miesiąc, odkąd rudowłosa zamieszkała ze mną w Londynie i całkiem nieźle sobie radziła. Zaskakiwała mnie praktycznie każdego dnia. Raz swoją wiedzą, a raz inteligencją. Powoli „dorastała” i to mnie cieszyło. Jednak nie otworzyła się na tyle, żeby opowiedzieć o tym, co się z nią działo przez 14 lat. Nie chciałem jej do niczego zmuszać, chociaż Giselle zaczynała na to naciskać.
- Jak poszło ci na ostatnich egzaminach? – zapytała nagle pani Smith. No tak, egzaminy. Nie dostałem żadnej taryfy ulgowej, ale nie byłem z tego powodu zły. Musiałem się ogarnąć, a terapia szokowa nie należała do najgorszych.
- Nawet nieźle, chociaż mogło być lepiej – powiedziałem.
- Mam nadzieję, że nie przemęczasz się. Opiekujesz się Caroline, a do tego studia - zauważyła kobieta, a ja pokiwałem głową. Trudno było się nie przemęczać na studiach medycznych, a do tego mieć przyjaciółkę, która odnalazła się po wielu latach. Dzięki mojemu trybowi życia, wyglądałem tak, że rolę w The Walking Dead miałem zapewnioną.
- Spokojnie, daję radę – uspokoiłem panią Smith, ale chyba jednak nie podziałało.
- Pamiętaj, że zawsze możesz mnie poprosić o pomoc – powiedziała kobieta, a ja się uśmiechnąłem. I tak Pani Smith w dużej ilości rzeczy mnie wyręczała.
            Usłyszałem nagle, że ktoś wszedł do mieszkania. W pierwszej chwili pomyślałem, że to Caroline, ale w drzwiach ujrzałem psycholog. Jednak nie podobało mi się to, w jakim stanie ją zobaczyłem. Po policzkach kobiety ciekły łzy i była cała roztrzęsiona. Jej płaszcz rozpięty, jakby nie miała czasu go zapiąć.
- Harry – wyjąkała i do mnie podbiegła. Zarzuciła swoje ręce na moje ramiona i przytuliła. Nie wiedziałem, co miałem zrobić, byłem oszołomiony. Jedyne na co się zdobyłem to to, że ją do siebie przyciągnąłem. Kobieta nie przestawała płakać. Nie mogła się uspokoić i to mnie niepokoiło. Co jej się w ogóle stało? W mojej głowie pojawiło się mnóstwo pytań. Zacząłem delikatnie gładzić ją po plecach. W końcu nie słyszałem już jej płaczu. Odsunęła się ode mnie i otarła łzy.
- Jestem okropna – wyszeptała, a ja pokiwałem przecząco głową.
- Nawet tak nie myśl, rozumiesz? A teraz usiądź, jesteś cała roztrzęsiona – powiedziałem, a ona podniosła oczy do góry, żeby nie zacząć ponownie płakać.
- Ty nic nie rozumiesz! – krzyknęła w pewnym momencie. Pani Smith spojrzała na nią ze zdziwieniem.
- Dziecko może napijesz się… – zaczęła mówić, a wtedy Giselle wpadła w jakąś furię.
- Nic nie chcę pić! Odsunęli mnie od Caroline! Już nie mogę się nią zajmować! – krzyknęła, a ja zamarłem.
- Jak to? – wyszeptałem. Nie mogłem tego zrozumieć. Przecież moja przyjaciółka ufała kobiecie, robiła postępy. Czego oczekiwali przełożeni mulatki? Że rudowłosa po tygodniu stanie się „normalną” osobą? Przecież to było niewykonalne! Zresztą, one zachowywały się jak siostry. Wszystko robiły razem, pomagały sobie nawzajem. Giselle zastępowała rudowłosej rodzinę.
- Normalnie – załkała kobieta. Nagle zobaczyłem, jak w drzwiach mignęły rude włosy, a chwilę potem ktoś trzasnął drzwiami wyjściowymi. To była Caroline. Huk nie uszedł uwadze kobiet w pokoju. Giselle gwałtownie się odwróciła.
- To ona – rzuciłem szybko i wybiegłem z pokoju. Usłyszałem jak mulatka za mną krzyczała. Ja znalazłem się już na dworze. Było naprawdę zimno, ale ja na to nie zważałem.
             Caroline musiała usłyszeć całą rozmowę i się wystraszyła. Mi wtedy serce waliło jak oszalałe. Moja przyjaciółka wybiegła z domu wprost do wielkiego Londynu. Mogła się przerazić, nawet wolałem o tym nie myśleć.
            Nie wiedziałem, gdzie miałem biec. Obróciłem się w prawo i zobaczyłem w oddali dziewczynę, jak biegła pośród ludzi. Od razu ruszyłem za nią i przebijałem się przez przechodniów. Krzyczałem cały czas rozpaczliwie jej imię, ale ona na to nie zważała. Bardzo bałem się, żeby jej się nic nie stało. W dodatku na ulicach było pełno ludzi i coraz częściej znikała mi z oczu. Wtedy też odkryłem kolejny sekretny talent rudowłosej. Mogła spokojnie zostać sprinterką.
             Wbiegłem na jedno skrzyżowanie i poczułem, ze zaczynały oblewać mnie zimne poty. Nigdzie nie widziałem dziewczyny. Zniknęła pośród tłumu ludzi. Pojawił się ten sam strach, co 14 lat wcześniej, to że nigdy jej nie znajdę, że już nigdy jej nie zobaczę. Mój oddech przyspieszył, a ja rozglądałem się na wszystkie strony, żeby ją znaleźć, ale nic z tego. Nagle poczułem czyjąś dłoń na moim ramieniu i gwałtownie się odwróciłem. Za mną stała zdyszana Giselle.
- Nie ma jej – wyszeptałem, a ona otworzyła buzię. – Nigdzie jej nie widzę, rozumiesz? – krzyknąłem z rozpaczy. Przeczesałem włosy i nie wiedziałem co mam zrobić. Moje myśli szalały, a umysł odmawiał posłuszeństwa. Poczułem się znowu jak 10-latek.
- Uspokój się, ona na pewno się znajdzie – powiedziała, a ja ledwo ją usłyszałem.
- Nie ma jej nigdzie – wyszeptałem ponownie. Wówczas Giselle złapała mnie mocno za ramiona i potrząsnęła.
- Gdzie ty masz jaja? Zaczniesz się załamywać jak baba? Ona tu gdzieś jest, rozumiesz? Nie mogła uciec daleko – niemal krzyknęła kobieta. Gadane to ona miała na pewno. Musiałem wziąć parę głębokich wdechów i ponownie rozejrzałem się na wszystkie strony.
- Gdzie ją widziałeś po raz ostatni? – zapytała Giselle.
- Nie wiem, tutaj – odpowiedziałem, a ona pokręciła głową.
- Jest tu gdzieś – powtórzyła. – Idź w prawo, ja pójdę w lewo, na pewno ktoś ją zauważył. Jak coś to dzwoń – powiedziała i dała mi mój telefon. Chyba nie byłem wtedy w stanie trzeźwo myśleć.
          Byłem przerażony i zły na siebie. Jak mogłem jej nie zauważyć? To wszystko była moja wina, tak czułem. Znowu wszystko zniszczyłem. Strach ponownie powrócił i to było nie do zniesienia. Mój mózg się wyłączył, a ja nie wiedziałem co robić. To uczucie było okropne.
         Ruszyłem w tłum ludzi. Cały czas rozglądałem się czy nie ma gdzieś Caroline.
- Przepraszam, nie widział pan rudej, nie za wysokiej dziewczyny? – zaczepiłem jakiegoś mężczyznę.
- Przykro mi, nie – powiedział i ruszył dalej. Czułem jak ścierpły mi usta, a nogi stały się ociężałe. W dodatku mój oddech był nierównomierny. Londyn wydał mi się ponury i nieprzyjazny. Niczym miasto spowite mgłą jak w horrorach.
- Przepraszam nie widział pan rudej, nie za wysokiej… – zacząłem, ale mężczyzna nawet się nie odwrócił. Nie chodziło mi do jasnej ciasnej o jakieś duperele, tylko o moją przyjaciółkę! Nie wiedziałem co robić. Nagle przede mną stanęła jakaś kobieta.
- Przepraszam, ale usłyszałam pana przed chwilą i czy szuka pan kogoś? – zapytała, a ja nieco się ożywiłem.
- Tak, mojej przyjaciółki. Rude długie włosy, nie za wysoka, widziała ją pani? – spytałem z nadzieją w głosie, a ona się uśmiechnęła.
- Tak, nie dało jej się nie zauważyć, jest w samej piżamie, na bosaka. Wbiegła przed chwilą do metra – powiedziała nieznajoma, a ja miałem ochotę ją przytulić.
- Dziękuję – odparłem i pobiegłem w stronę metra. Potrąciłem chyba po drodze parę osób, ale nie przejąłem się tym. Zbiegłem po schodach i rozejrzałem się na wszystkie strony. Tamta stacja wiodła prosto na peron, więc Caroline mogła znajdować się tylko tam. Złapałem oddech i ruszyłem dalej. Usłyszałem dźwięk nadjeżdżającego pociągu.
        Chwilę później znalazłem się na stacji. Wokoło było pełno ludzi. Rozejrzałem się niemal rozpaczliwie po peronie. Nie widziałem nigdzie dziewczyny, a tłum był niemały. Przecież w Londynie panował wieczny chaos i natłok ludzi. Zacząłem iść obok torów i uważnie przyglądałem się każdej osobie. Nagle zobaczyłem, że ktoś siedział z podkurczonymi nogami na ławce. To była Caroline.
          Szybko do niej podszedłem i usiadłem obok niej. Dziewczyna miała schowaną głowę, ale wiedziałem, że płakała. Trudno było nie usłyszeć jej łkania. Z jednej strony odczułem ulgę, ale znowu rudowłosa przeżyła szok. Nie byłem w stanie nawet jej wytłumaczyć tego, co się stało. Taka niemoc należała do najgorszych.
         Delikatnie potrząsnąłem Caroline, a ona się gwałtownie obróciła. No tak, była wśród obcych i się bała. Jednak kiedy mnie zobaczyła, wydała się spokojniejsza.
- Cześć Harry – powiedziała słabym głosem, a ja delikatnie się uśmiechnąłem. Ona niestety nie odwzajemniła mojego gestu.
- Będzie dobrze misiu – odparłem, żeby jakoś podnieść ją na duchu. To i tak nie podziałało. Nadal po policzkach ciekły jej łzy, ale miała obojętny wyraz twarzy. Wyglądała na nieobecną, więc ją do siebie przyciągnąłem. Ona od razu się we mnie mocniej wtuliła.
- Zostaniesz tu ze mną? – zapytała cicho.
- Ale musimy wracać do domu – powiedziałem. Dziewczyna mogła się rozchorować, a jej stan nadal nie pozwalał na to, żeby mogła tak robić.
- Proszę – szepnęła, a ja głośno westchnąłem. Z drugiej strony mała chwilka nie mogła nam zaszkodzić.
- Ale tylko minutkę – oznajmiłem, a ona się delikatnie uśmiechnęła. Nawet nie mogłem jej dać bluzy, bo jej nie miałem. Głaskałem ją po plecach, a ona uważnie przyglądała się ludziom na stacji.
- Nigdy nie jechałam metrem – powiedziała nagle. Spojrzałem na nią, a ona wpatrywała się we mnie swoimi zielonymi oczami.
- Pojedziesz kiedyś, ale nie teraz – oznajmiłem i wstałem. Ona popatrzyła na mnie tak, jakby była obrażona.
- Giselle już nie będzie mogła do nas przychodzić? – zapytała, a ja westchnąłem.
- Musimy już iść – powiedziałem wymijająco. Co innego miałem zrobić?

~*~

No to mamy nowy rozdział! Mam nadzieję, że wam się spodobał ;)

24 kwietnia 2015

Chapter 13

         Spałem. To bardzo dobre słowo. Położyłem się dość wcześnie na kanapie, bo chciałem następnego dnia być w miarę wypoczętym. Może i moje tymczasowe miejsce spania nie należało do najwygodniejszych, ale przynajmniej było mi ciepło, a to już coś.
       O dziwo tamtej nocy nic mi się nie śniło. Normalnie mój umysł w nocy tworzył różne rzeczy, a wtedy nic się nie działo.
        Mój spokój przerwał przeraźliwy krzyk. Od razu się wybudziłem i podniosłem. To była Caroline. Zacząłem wariować, poczułem jak wszystkie moje mięśnie się napinają. Gwałtownie wstałem z kanapy i zacząłem biec w stronę sypialni. Moje serce waliło jak oszalałe, potwornie bałem się o dziewczynę. Nie miałem bladego pojęcia, co jej się mogło stać, a musiałem się tego jak najszybciej dowiedzieć. Czułem jak szybko stałem się cały mokry.
         Niemalże wpadłem do pokoju. Zobaczyłem Caroline, która siedziała na łóżku i kurczowo trzymała przy piersi misia. Dziewczyna ciężko oddychała, a po policzkach ciekły jej łzy. Była wyraźnie przerażona i roztrzęsiona. Kołysała się delikatnie do przodu i do tyłu. Szybko do niej podszedłem i przytuliłem. Ona wtedy się kompletnie rozkleiła i jej płacz był histeryczny. Delikatnie głaskałem ją po głowie mając nadzieję, że to ją jakoś uspokoi.
- Harry, boję się, zabierz mnie stąd – usłyszałem jej słaby, łamiący się głos. Wtedy nieco mocniej ją objąłem, ale ona nadal była roztrzęsiona.
- Caroline już jest wszystko w porządku. Nikt ci nie zrobi krzywdy, jestem tutaj przy tobie i już nic ci nie grozi – zacząłem mówić do niej.
         Musiał się jej przyśnić jakiś koszmar, to było jedyne logiczne wytłumaczenie. Nie chciałem jej od razu o wszystko wypytywać, żeby jej jeszcze bardziej nie wystraszyć. Musiałem się nią zająć. Sam źle się czułem z tym, co się stało. Chciałem, żeby to jak najszybciej minęło.
       Siedzieliśmy tam dość długo, aż do momentu, w którym Caroline nie była względnie spokojna. Delikatnie ją od siebie odsunąłem, a ona tylko co chwilę cicho pochlipywała.
- Jest już wszystko okay? – zapytałem. Ona niepewnie pokiwała twierdząco głową, co oznaczało, że nadal się źle czuła.
- Misiek, jesteś bezpieczna, wiesz o tym? – spytałem jej, a ona złapała mnie wówczas za rękę.
- Tak – odpowiedziała słabo. Delikatnie się do niej uśmiechnąłem i wytężyłem umysł, żeby zrobić coś co poprawi humor dziewczynie. Po chwili namysłu wpadłem na genialny pomysł.
- Co powiesz na gorącą czekoladę? – zapytałem wstając i w tym samym momencie na twarz dziewczyny wkradł się mały uśmiech.
- W kubku z krową? – odpowiedziała pytaniem, a ja pokiwałem twierdząco głową. Ona wyglądała na bardziej radosną, więc mój plan chyba miał szansę powodzenia.
- To pójdę ci ją zrobić – oświadczyłem, a wtedy mina nieco jej zrzedła. Wstała i stanęła obok mnie łapiąc mnie za rękę.
- Wolę iść z tobą – powiedziała, a ja ją do siebie przyciągnąłem. Zaczęliśmy iść do kuchni, a kiedy się w niej znaleźliśmy, Caroline usiadła przy stole, a ja zabrałem się do robienia czekolady. Słyszałem, że dziewczyna co jakiś czas stukała o blat. Nie dziwiłem się, że była zdenerwowana.
        Chwilę później wziąłem kubki i usiadłem koło Caroline. Ona od razu wzięła ode mnie napój i zaczęła pić.
- Gorące – powiedziała z niezadowoleniem, bo oparzyła w się w język. Zaśmiałem się cicho, a ona spojrzała na mnie spod łba.
- To nie było śmieszne – mruknęła i się ode mnie odwróciła. Kobiety i ich humory. Przysunąłem moje krzesło bliżej niej i delikatnie przytuliłem. Na początku nieco się stawiała, ale po chwili mocno się wtuliła. Ta nagła fala jej czułości trochę mnie zaskoczyła. Nie przeszkadzało mi to jednak. Na pewno po tym, co się jej śniło, nie była przeszczęśliwa. Nadal wyglądała na przestraszoną. Musiałem ją otoczyć jakąś ochroną.
        Rudowłosa bawiła się kosmykami moich włosów.
- Urosły ci trochę – zauważyła i miała rację.
- Wiesz, od dawna nie byłem u fryzjera – powiedziałem, a na twarz dziewczyny wkradł się mały uśmiech. Rudowłosa usiadła na moich kolonach i ponownie przytuliła.
- A co to, jakiś dzień dobroci dla zwierząt? – zapytałem, a ona cicho się zaśmiała.
- Nie, po prostu lubię się do ciebie przytulać. Czy to złe? – zapytała, a ja od razu pokręciłam przecząco głową. Ja też to lubiłem, więc sobie w niczym nie przeszkadzaliśmy.
- Oczywiście, że nie Misiaku – powiedziałem, a ona ponownie wtuliła się w mój tors.
          Nie do końca wiem, ile tam siedzieliśmy. Nie liczyłem czasu, bo nie musiałem. Było mi dobrze wiedząc, że dziewczyna czuła się przy mnie bezpieczna. Wolałem jej nie wypytywać o jej sen. Czekałem na to, aż nabierze odwagi i sama zacznie mi o nim mówić. Jednak się tak nie stało. Dziewczyna w pewnym momencie się ode mnie odsunęła i wstała. Wzięła nasze kubki i odniosła je do zlewu.
- Idziesz już się położyć? – zapytałem, a Caroline niepewnie pokręciła głową.
- Tak…raczej tak – odpowiedziała bez przekonania. Podniosłem do góry pytająco brew. Wyglądała jakby wątpiła w swoje słowa. Uznałem, że nie będę wnikać, bo mnie również ogarnęło zmęczenie. Wstałem z krzesła, ale zdziwiło mnie to, że rudowłosa cały czas stała przy blacie z wzrokiem wlepionym w podłogę.
- To dobranoc Caroline – powiedziałem, a ona wtedy podniosła głowę. Naciągnęła sweter na dłonie i niepewnie ruszyła w moją stronę.
- A czy poleżysz ze mną? – zapytała z wahaniem. Ja automatycznie szerzej otworzyłem oczy. Pewnie aż tak się bała, że chciała, żeby nad nią czuwał nawet w nocy. Po chwili uśmiechnąłem się i podszedłem do rudowłosej.
- Pewnie – powiedziałem, a ona odwzajemniła uśmiech. Złapała mnie za rękę i wróciliśmy do sypialni.
         Trochę dziwnie się czułem, kiedy położyłem się obok dziewczyny, a ona delikatnie się do mnie wtuliła. Pamiętałem, że gdy byłem dzieckiem, moja mama częsta ze mną leżała. Przeważnie kiedy się bałem się, że jakiś potwór wyjdzie z szafy. Wówczas Caroline zachowywała się podobnie.
- Ładnie wyglądasz w tych włosach – oznajmiła niepewnie, gdy bawiła się jednym z moich kosmyków.  Uśmiechnąłem się delikatnie, a ona zrobiła się lekko czerwona na policzkach.
- Ty też ładnie wyglądasz – powiedziałem, a ona popatrzyła na mnie podejrzliwie.
- Uznam, że mówisz prawdę – oznajmiła i zamknęła oczy. Miałem plan, żeby po tym jak ona zaśnie wrócić do siebie.
        Po jakimś czasie wydało mi się, że dziewczyna zasnęła. Powoli usiadłem na łóżku, ale poczułem jej dłoń na mojej ręce. Odwróciłem się w jej stronę, a ona nadal miała zamknięte oczy.
- Zostań jeszcze – mruknęła, a ja się zaśmiałem.
- Pewnie – powiedziałem i wróciłem na moje miejsce.

~*~

Hej, hej, leci do was nowiutki i jeszcze ciepły rozdział! Chciałabym was zaprosić na mojego Tumblra, gdzie wystartowałam z nowym opowiadaniem, do którego macie zwiastun i opis: Harry chodzi do liceum w Manchesterze, a Louis jest jego dyrektorem. Połączyła ich dziwna relacja, która zaczęła przeradzać się w coś więcej... (tak owszem, jest to opowiadanie gejowskie ;))

19 kwietnia 2015

Chapter 12

                 Siedziałem razem z Caroline na kanapie i oglądaliśmy telewizję. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że była 2 w nocy, a my wpatrywaliśmy się w ekran od ponad 4 godzin. Giselle kiedyś wspomniała nam o serialu „Sherlock” i rudowłosą to zaciekawiło. Poprosiła mnie, żeby zgrał skądś wszystkie sezony i tak zaczęliśmy nasz maraton. W przerwach miedzę kolejnymi odcinkami robiłem nam popcorn i herbatę. To pierwsze wyjątkowo jej posmakowało.
               Dziewczyna oprała swoją głowę na moim ramieniu i co jakiś czas piła herbatę. Niestety kolejny odcinek dobiegał końca, a ściąganie następnego trochę trwało. Oczywiście nie mogłem zrobić tego wcześniej, bo po co.
- Co ten Mariaty robi? Boże, co za człowiek – zaczęła się żalić dziewczyna, a ja zaśmiałem się na jej słowa. W serialu było parę sytuacji, które musiałem wyjaśnić rudowłosej. Jednak całkiem nieźle wszystko ogarniała. Wstałem i podszedłem do laptopa, który był podpięty pod telewizor.
- Chcesz jeszcze obejrzeć? – zapytałem, a na jej twarzy pojawił się niewinny uśmiech.
- Tak – odpowiedziała z zadowoleniem, a ja zacząłem ściągać kolejny odcinek. Siedziałem po turecku naprzeciwko laptopa nieco zgarbiony. Nie słyszałem chociażby krzątania się po pomieszczeniu Caroline. Z przyzwyczajenia do tego, że muszę sprawdzić czy nadal tam była, odwróciłem się i zacząłem szukać dziewczyny wzrokiem. Rudowłosa stał przy oknie i uważnie przypatrywała się w krajobraz za oknem. Nieco zdziwiła mnie jej fascynacja, więc gdy upewniłem się, że odcinek zaczął się ściągać, wstałem i ruszyłem w jej stronę. Dziewczyna nawet nie drgnęła, kiedy stanąłem obok niej. Niepewnie wyciągnąłem ręce i złapałem ją w tali. Sam nie za bardzo wiedziałem, dlaczego akurat wtedy to zrobiłem. Myślałem, że jej to nie będzie przeszkadzać. Nie myliłem się.
        Rudowłosa stała nadal wpatrując się w gwiazdy. Jedynie delikatnie się cofnęła, żeby być bliżej mnie. Była bardzo delikatna i zawsze potrzebowała bliskości.
- Ładne są gwiazdy, prawda? – zapytała, a ja musiałem przysunąć się bliżej okna. Miała rację. Tamtej nocy w Londynie wyjątkowo dobrze widać było wszystkie konstelacje. Rzadko kiedy się tak zdarzało i nie mogłem przegapić takiej okazji.
       Przypomniałem sobie, gdy byliśmy z Caroline mali, lubiliśmy oglądać gwiazdy. Nieraz było tak, że dzwoniliśmy z telefonów naszych mamy, żeby komentować świecące punkty na niebie. Wtedy nie potrzebowaliśmy komórek.
- Są przepiękne – odpowiedziałem dziewczynie, a ona się zaśmiała. Przysunęliśmy się do szyby, tak że nasze nosy niemal się z nią stykały. Zachowywaliśmy się jak dzieci, ale mogliśmy to robić i koniec.
-  Zobacz, tam jest pegaz – powiedziała nagle wskazując na coś palcem. Starałem się uważniej przyjrzeć niebu, ale nie miałem bladego pojęcia, o co jej mogło chodzić. Spojrzałem na nią z lekkim zdziwieniem, a ona patrzyła na mnie jak na jakiegoś małego, niedorozwiniętego człowieka.
- Jaki pegaz? Może ten z tej bajki o kucykach, którą mnie nękałaś, gdy do ciebie przychodziłem? – zapytałem, a ona szturchnęła mnie z zirytowania w ramię.
- Nie, chodzi mi o konstelację – mruknęła, a ja się zaśmiałem.
          Gwiazdy jak gwiazdy, raczej nie odgrywały mega ważnego znaczenia w moim życiu, więc się nimi nie interesowałem.
- Dobrze, to może uświadom mnie głupiego i opowiedz mi coś o tym pegazie – powiedziałem i dopiero po minie Caroline wiedziałem, że moje słowa brzmiały zbyt drwiąco. Dziewczyna nieco posmutniała i przestała patrzeć na mnie, tylko ponownie obserwowała niebo.
         Wtedy poczułem jakby ukłucie i ogromne poczucie winy. Zachowałem się jak skończony dup…znaczy się prostak. Mogłem przewidzieć, że Caroline się może o to obrazić. Nie przemyślałem tego, a naprawdę ciekawiło mnie to.
         Mocniej ją do siebie wtuliłem, a ona mnie odtrąciła i stanęła obok mnie. Chyba dostała focha, ale nie dziwiłem się jej. Zachowałem się w stosunku do niej źle. Wiem, że inna dziewczyna by jednym uchem wpuściła, a drugim wypuściła, ale nie Caroline. Ona była wrażliwa, a ja powinienem był o tym pamiętać.
         Złapałem ją za rękę i do siebie przyciągnąłem. Nie miała już jak zaprotestować i nawet nie próbowała. Nadal wyglądała na złą, a ja jakoś chciałem to zmienić.
- Przepraszam cię misiu kolorowy – powiedziałem, najczulej jak umiałem. Zobaczyłem, że na jej uśmiech wkradł się mały uśmiech, ale szybko starała się go zasłonić. Marnie jej to wychodziło, więc obydwoje się zaśmialiśmy. Rudowłosa uderzyła mnie w ramię, co tylko spotęgowało mój śmiech.
- Wybaczam ci – oznajmiła. Wówczas złapałem ją w tali i przyciągnąłem do siebie.
- To powiesz mi coś o tym Pegazie? – zapytałem, a ona popatrzyła na mnie ze zdziwieniem.
- Myślałam, że cię to nie interesuje – powiedziała, a ja pokręciłem przecząco głową.
            Nawet taka mała rzecz była szansą na lepsze poznanie jej. Dopiero wtedy na to wpadłem, naprawdę błyszczałem.
- Wiesz, może wreszcie się dowiem co oglądaliśmy kiedyś na niebie – powiedziałem, a na twarzy dziewczyny pojawił się szeroki uśmiech.
- Zawsze myślałam, że to mogą być jakieś zwykłe świecące punkty na niebie. Tak na serio Pegaz składa się z kilku olbrzymów, jednej planety – zawiesiła się nagle i odwróciła ode mnie.
- Przepraszam, to żałosne – mruknęła, a ja głośno westchnąłem.
- Misiek, jest okay. Naprawdę chciałbym wiedzieć, co cię ciekawi – oznajmiłem, a ona niepewnie na mnie spojrzała.
- Twoje zainteresowania są ciekawsze – powiedziała, a ja głośno westchnąłem. Położyłem rękę na jej ramieniu.
- Nie są ciekawsze, są inne – powiedziałem, a on cicho się zaśmiała.
- Wiesz jak dawno nie widziałam takiego nieba? – zapytała zbaczając z tematu. Uśmiechnąłem się na jej słowa. Miała stuprocentową rację. Wyjrzałem ponownie za okno nadal trzymając dziewczynę.

- Sherlock się już chyba ściągnął – powiedziała nagle, a ja szybko się odwróciłem. Dziewczyna podeszła do kanapy i na niej usiadła.
~*~
Przepraszam was bardzo za moją długą nieobecność na Bloggerze! Zawaliłam na całej linii, bo obiecałam sobie, że nigdy nie dopuszczę do takiej sytuacji, gdzie rozdziały nie będzie się pojawiał tak długo, a jednak. Przepraszam was bardzo, mam nadzieję, że nie macie mi tego za złe.

29 marca 2015

Chapter 11

            Lekko się poruszyłem. Poczułem niemiłe zimno, które we mnie uderzyło. Nakryłem się cały kołdrą i starałem się jeszcze zasnąć, ale nie wyszło mi to. Całą noc uczyłem się do egzaminu, który miał się odbyć dwa dni później. Nie dość, że musiałem utrwalić wszystkie tematy, to jeszcze dochodziły do tego lekcje, na których nie byłem obecny. Caroline chciała, żebym co jakiś czas odpoczywał, ale jej nie posłuchałem. Ostatni raz kazała mi pójść spać koło pierwszej, bo przyszła do kuchni się napić.
         Wiedziałem, że prawdopodobnie był najwyższy czas, żeby wstać, ale nie chciało mi się. Najchętniej zostałbym w łóżku do końca dnia, nocy, życia. Jednak musiałem spiąć się w sobie. Wychyliłem głowę zza kołdry i wziąłem do ręki telefon, który leżał obok kanapy, bo tam wtedy spałem. Oddałem Caroline sypialnie, więc musiałem sypiać w salonie. Oczywiście, nie przeszkadzało mi to, ale rudowłosa burzyła się, że nie może mi zabierać miejsca.    
          Odblokowałem ekran i maksymalnie rozszerzyłem oczy. Była już godzina 13. Wstałem na równe nogi i rozejrzałem się po pokoju. Musiałem się jakoś ogarnąć.
       Giselle miała przyjechać o 9 po Caroline, bo chciały pojechać na małe zakupy. Nic nie wskazywało na to, że dziewczyna zaspała tak jak ja. Nie było jej w sypialni ani nigdzie indziej. Postanowiłem się ubrać, bo łażenie w samych gaciach, gdy temperatura w pokoju wynosiła jakieś -300°C, nie było najlepszym pomysłem. Odważyłem się tylko umyć zęby, bo nie miałem najmniejszego zamiaru myć się w zimnej wodzie. Zresztą, pachnieć źle nie pachniałem. Założyłem jakieś jeansy i szarą bluzę.
       Nie miałem nic do roboty, więc postanowiłem pójść do pani Smith. Siedziała sama całe dnie, więc nawet chwilą rozmowy była dla niej czymś wspaniałym.
        Zacząłem się zwlekać po schodach, bo chodzeniem nie mogłem tego nazwać. Jednak zdziwiła mnie jedna rzecz. Z mieszkania pani Smith dochodziły do mnie odgłosy jakiś rozmów. Zazwyczaj do kobiety nikt oprócz mnie nie przychodził.
         Wszedłem do środka i od razu ruszyłem do kuchni. W środku zastałem panią Smith, Caroline i Giselle.
         Starsza kobieta razem z moją przyjaciółką stały przy blacie i wyraźnie coś robiły. Wyglądało jakby szykowały jakiś obiad i mały deser. Przed moim czujnym wzrokiem ciasteczka pani Smith nigdy się nie ukryją. Jednak zdziwiło mnie to, że kobieta uczyła moją przyjaciółkę jak to robić. Fakt, Caroline posiadała umiejętności 10-letniego dziecka, ale nieźle sobie radziła. Za to pani terapeutka siedziała przy stole i jadła jabłko.
       Gdy kobiety zobaczyły, że wszedłem, przestały ze sobą rozmawiać.
- Witam drugie panie - odezwałem się, a mój głos brzmiał jakbym darł się całą noc.
- Cześć Harry - powiedziała radośnie Caroline. Uśmiechnąłem się do niej i podszedłem bliżej. Kobiety przygotowywały chyba kurczaka, bo takowy leżał ja blacie.
- Wybacz, że cię nie obudziłam jak wychodziłam, ale wiedziałam, że byłeś śpiący - dodała rudowłosa, a ja w tym czasie oparłem się o ścianę.
- Nie szkodzi misiu i tak jestem martwy - oznajmiłem, a Giselle się zaśmiała. Spojrzałem na nią ze zdziwieniem.
- Tak to jest, jak się do późna baluje - dogryzła mulatka.
- Nieprawda, Harry siedział i się uczył - obroniła mnie Caroline. W dodatku wyglądała na oburzoną zachowaniem Giselle. Oczywiście, ja bym tych słów nie wziął do siebie, ale rudowłosa nie była tego świadoma.
Terapeutka bez problemu wyczuła o co chodzi.
- Tak się tylko mówi, ale dziękuję, że mnie bronisz - powiedziałem do przyjaciółki, a ona się zaczerwieniła. Nie mogłem się wtedy oprzeć i podszedłem do niej od tyłu i się do niej przytuliłem. Ona oparła głowę na moim ramieniu i nadal pomagała pani Smith.
- A jak ci się spało? - zapytałem.
- Dobrze, przepraszam - powiedziała i odeszła ode mnie, bo musiała pójść po jakiś ze składników.
- To to? - zapytała pani Smith trzymając w dłoni jakaś butelkę, a kobieta się zaśmiała.
- Nie dziecko. To jest wino, a my potrzebujemy piwa. Powinno być w drugiej lodówce. Wystarczy, że pójdziesz do przedpokoju, a tam są drzwi do spiżarki - wytłumaczyła kobieta. Nie byłem pewien, czy to dobry pomysł, żeby dziewczyna, która niedawno się odnalazła łaziła po alkohole, ale kto by mnie posłuchał.
     Kiedy Caroline wyszła, Giselle wstała jak oparzona i do mnie podeszła.
- Mogę być druhną na waszym ślubie? - zapytała z uśmiechem, a ja myślałem, że ją uduszę. Najpierw John, a potem ona. Czułem jak zaczynam się robić czerwony i nic nie mogłem na to poradzić.
- Zamiast zajmować się swataniem nas, to byś się dowiedziała co się z nią działo przez te 14 lat - burknąłem, a z twarzy kobiety nie schodził ten głupkowaty uśmiech.
- Nie muszę się tym zajmować. Zostawiam to w rękach boskich - powiedziała i podniosła ręce do góry, po czym śmiejąc się wróciła na swoje miejsce.
        Może i nadal coś czułem do Caroline, ale przecież nie mogłem zacząć się z nią umawiać! Chociaż z drugiej strony, jej nie przeszkadzało to, że ją przytulałem czy pieszczotliwe do niej mówiłem. Sama przecież to robiła. Nie, było zdecydowanie za wcześnie.
        Chwilę później rudowłosa wróciła do pokoju. Podała pani Smith butelkę i kontynuowały przyrządzanie obiadu. Ja postanowiłem nakryć do stołu, a nie bezcelownie szwendać się po kuchni.
          Musiałem przyznać, że Caroline zaczynała coraz lepiej sobie radziła. Martwiło mnie jedynie to, że ludzie mogli jej nie zaakceptować. Była bardzo wrażliwa i wszystko brała dosłownie. Tak jak z tym, że Giselle mi dogryzła. Terapeutka na pewno o wszystkim wiedziała, ale mimo to nie byłem pewien czy do końca wiedziała co robiła. Musiała zdawać przełożonym relacje na temat postępów Caroline.
       Kiedy wróciłem na uczelnie zaciągnąłem języka i jeden z profesorów powiedział mi, że na takim etapie na jakim była rudowłosa, ludzie którzy byli porwani, są nieraz po paru latach. To oznaczało, że robiła duże postępy.
          Usiedliśmy przy stole i zaczęliśmy jeść.
- Wyszło wam naprawdę niesamowicie - powiedziałem, a Caroline i pani Smith się uśmiechnęły.
- A jak było na zakupach? – zapytałem dziewczyn, bo kompletnie o tym zapomniałem. Giselle spojrzała na rudowłosą, żeby zachęcić ją do odpowiedzenia na moje pytanie.
- Fajnie, kupiłyśmy parę ubrań, kosmetyków i tyle – powiedziała szybko, bo wolała jeść. O ile dobrze pamiętałem mogła jeść tamtą pieczeń, ale powinien był to sprawdzić. Oczywiście o tym zapomniałem.
- Harry będzie musiał cię zobaczyć w tej czerwonej sukience – odezwała się Giselle. Caroline zsunęła się lekko z krzesła, bo wyraźnie to co powiedziała terapeutka ją speszyło. Zaśmiałem się i złapałem ją za rękę, żeby dodać jej otuchy. Ona się niepewnie uśmiechnęła i ponownie zaczęła jeść.
- Nie wszystko naraz – upomniałem Giselle, a ona spojrzała na mnie, jakby chciała mnie zabić. Siedzieliśmy przez chwilę w ciszy, a terapeutka w tym czasie zrobiła się nieco niespokojna. Znałem ten jej wyraz twarzy, chciała ponownie podjąć próbę rozmowy z Caroline na temat tego, co działo się z nią podczas jej zaginięcia.
- Co lubisz robić jak ci się nudzi? – zapytała ją. Rudowłosa spojrzała na nią ze zdziwieniem.
- Czytam książki – odpowiedziała nieco niepewnie. Widocznie nie była pewna tego, co mogła chcieć zrobić Giselle.
- A kiedy ciebie nie było, też czytałaś książki? - dopytała terapeutka. Caroline wówczas wyraźnie się spięła.
- T-tak - wyjąkała. Wyglądała na naprawdę przestraszoną i bardzo mi się to nie podobało. Kiedy ona źle się czuła, ja też nie trzymałem się najlepiej. Bolało mnie to, gdy ona była nieszczęśliwa.
- A skąd miałaś książki? - zapytała Giselle. Caroline oblizała wargę i odłożyła sztućce na talerz.
- Przepraszam, ale nie jestem już głodna - oznajmiła i wstała od stołu. Usłyszałem głośne westchnięcie Giselle.
       Byłem wtedy zły. Wiedziałem, że terapeutka chciała dobrze, ale jednak Caroline się zdenerwowała. Czułem, że nie powinienem był tak myśleć, ale z drugiej strony chciałem za wszelką cenę chronić rudowłosą.
- Zobacz, co narobiłaś - powiedziałem ostro do Giselle, po czym wstałem, żeby dogonić Caroline.
- Nie pouczaj mnie! - krzyknęła do mnie mulatka. Jednak nie zwróciłem na nią uwagi. Wyszedłem szybko z mieszkania i usłyszałem tylko kroki mojej przyjaciółki na schodach. Zacząłem po nich wbiegać krzycząc imię rudowłosej. W dodatku słyszałem jej szloch, który dodatkowo rozrywał mi serce. Chciałem jak najszybciej znaleźć się koło niej.
      Wbiegła do mieszkania i ruszyła w stronę sypialni. Wtedy nieco zwolniłem i stanąłem w drzwiach.
       Dziewczyna siedziała na łóżku i przytulała swojego misia. Widziałem, że po jej policzkach płynęły łzy. Starała się jakoś opanować, ale nie mogła. Podszedłem do łóżka i usiadłem obok mojej przyjaciółki. Ona automatycznie wtuliła się w mój tors. Przyciągnąłem ją tak, że siedział na moich kolanach. Dziewczyna nadal cicho łkała i moja bluza powoli robiła się mokra, jednak nie przejmowałem się tym. Bolało mnie to, że rudowłosa dostała załamania. Była cała roztrzęsiona i to doprowadzało mnie do smutku. Chciałem ją chronić, a nie sprawiać jeszcze większą przykrość.
      Nie wiem ile czasu mogło minąć, ale siedzieliśmy tam dość długo. Cały czas głaskałem Caroline po plecach. Zdawało mi się, że to ją uspokajało i miałem rację. Dziewczyna coraz mniej płakała i zdawała się być względnie spokojna.
       Po chwili oddaliła się ode mnie, a ja otarłem jej policzek z łez.
- Już jest okay? - zapytałem, a ona pokręciła twierdząco głową.
- A chcesz się napić herbaty? - spytałem, a na jej twarzy pojawił się mały uśmiech.
- Tak, ale to zaraz. Możesz jeszcze chwilę ze mną posiedzieć? - zapytała, a ja się uśmiechnąłem.

- Oczywiście, że z tobą zostanę myszko - powiedziałem, a ona ponownie wtuliła się we mnie.

~*~

Możecie mnie zbić, udusić, powiesić, co chcecie! Przepraszam, że tak późno dodałam rozdział, ale...No nawet nie za bardzo mam się jak usprawiedliwić (dobra zapomniałam :P wybaczcie, ale na serio, myślałam, że dodałam :P)
W notce chciałabym przeprosić tych, których opowiadania czytam, a nie zajrzałam do was ostatnio. Baaaaardzoooo was przepraszam, obiecuję, ze w tym tygodniu to nadrobię i oczywiście, że wasze opowiadania mi się nie znudziły czy coś. Po prostu jakoś nie miałam siły czegoś czytać, a jeżeli zmusiłabym się do tego to mogłabym nie dostrzec jakiś ważnych elementów (tak to jest jak ma się atak weny)
No i btw, jeżeli nie są wam straszne wątki homoseksualne i tym podobne to chciałabym was zaprosić na mojego one shota The Song of Nesteros (tak to jest mój Tumblr) inspirowane Grą o Tron (której 5 sezon wychodzi już 12 kwietnia!!!) Mam nadzieję, że wam się spodoba ;)
Długa ta notka, ale wszystko musiałam wyjaśnić :*

19 marca 2015

Chapter 10

         Siedziałem na tylnym siedzeniu obok Caroline. Dziewczyna przez całą drogę trzymała mnie za rękę, a w drugiej swojego misia. Widziałem, że była bardzo podekscytowana, tak samo jak ja. Nic już nie mogło być takie same. Mój świat obrócił się o 180o. Kompletnie się wszystko zmieniło.
       Kiedy przed nami pojawił się zarys miasta, rudowłosa zaczęła być niespokojna.
- Hej misiek, będzie dobrze – powiedziałem do niej, a ona się niepewnie uśmiechnęła. Im bliżej byliśmy Londynu, tym ona bardziej się niecierpliwiła.
         W końcu wjechaliśmy do miasta. Otoczyły nas ruchliwe ulice, malownicze domy i mnóstwo sklepików. Caroline nie mogła wyjść z podziwu. Przycisnęła nos do szyby i wszystkiemu się uważnie przyglądała. Niestety, zaczęło padać, ale to nie przeszkodziło jej w oglądaniu miasta.
- Ale tu fajnie! – oznajmiła dziewczyna. Uśmiechnąłem się nieznacznie i postanowiłem jej nie przeszkadzać. Musiałem zresztą wytłumaczyć Giselle, jak dojechać do mojego domu. Kobieta dość słabo radziła sobie z jazdą po mieście. Ciekaw byłem, jakim cudem ona zdała na prawo jazdy.
- Skręć w lewo – powiedziałem, a ona tego nie zrobiła.
- Mogłeś powiedzieć mi wcześniej – mruknęła i przeklęła pod nosem. Na jej słowa Caroline się odwróciła i chyba dostała wytrzeszczu.
- Giselle, co ty powiedziałaś? – zapytała, a ja tylko zobaczyłem przerażone oczy kobiety w lusterku.
- Przepraszam, wymsknęło mi się – oznajmiła z uśmiechem mulatka, po czym spojrzała na mnie wściekle. Oczywiście mi się miało oberwać.
- Teraz słuchaj mnie uważnie – powiedziałem.
- Słuchałam cię cały czas, tylko ty nie potrafisz tłumaczyć – dogryzła mi, a ja przewróciłem oczami.
- Zjedź na prawy pas, a potem zawróć na skrzyżowaniu. Przejedziesz do następnego skrzyżowania…
- Skręcę w prawo, a potem w lewo, tam gdzie miałam na początku, już rozumiem – dokończyła Giselle. Westchnąłem i pokręciłem głową. Kobiety były nieobliczalne, ale na całe Caroline taka nie była. Chyba.
           Odwróciłem się w stronę rudowłosej, a na jej twarzy gościł szeroki uśmiech.
- Widzę, że ktoś tu się cieszy, bo jesteśmy w Londynie – powiedziałem, a ona pokiwała twierdząco głową.
- Nawet bardzo – dodała i ponownie zaczęła patrzeć na krajobraz za oknem.
- Teraz w lewo? – zapytała Giselle, a ja przytaknąłem. Wówczas stałem się prawdziwym GPS-em. Do mojego mieszkania jechało się przez wiele uliczek, więc wolałem nie ryzykować zgubienia się. Po kilku chwilach staliśmy już pod moim domem. Wyszliśmy z samochodu i chciałem jak najszybciej znaleźć się w mieszkaniu, bo rozpadało się na dobre. Giselle była już pod drzwiami, ale zauważyłem, że Caroline nie miała zamiaru się ruszyć, tylko stała z głową odchyloną do góry. Wyciągnęła przed siebie ręce, aby krople mogły swobodnie opadać na jej skórę.
- Misiu, musimy iść do środka, bo się przeziębisz – powiedziałem, ale ona nie zwracała na mnie uwagi.
- Nie pamiętam, kiedy ostatnio widziałam deszcz – oznajmiła. Mimowolnie się uśmiechnąłem. Patrzenie na to, jaka ona była szczęśliwa, można uznać za zaszczyt. Przytuliłem ją mocno do siebie, a ona zaczęła skakać.
- Harry, pada deszcz – powiedziała przez śmiech, a ja skierowałem ją w stronę wejścia do domu.
- Chodź, bo się przeziębisz – oświadczyłem, a ona podbiegła do Giselle. Ona tez nie mogła się przestać śmiać. Kiedy do nich podszedłem, olśniło mnie. Dziewczyny popatrzyły na mnie podejrzliwie.
- Czekaj, niech zgadnę. Nie powiedziałeś pani Smith, że przyjeżdżamy – powiedziała mulatka. Niestety, miała rację.
              Giselle i Caroline zaśmiały się, a ja poczułem jak się czerwienie. Jak mogłem zapomnieć o tak istotnej rzeczy, jak poinformowanie pani Smith o tym, że będziemy mieć lokatorkę. Czułem wtedy zażenowanie moją osobą. Jak to zwykle, chciałem sobie sprzedać kopniaka w tyłek, ale pani psycholog mnie wyręczyła, z tą różnicą, że ona uderzyła mnie w czoło.
- Harry, najwyższa pora się obudzić! – krzyknęła mi do ucha, a Caroline patrzyła na mnie, jak na nienormalnego.
- A czy pani Smith mnie polubi? – zapytała z powagą. Uśmiechnąłem się, po czym przyciągnąłem ją do siebie.
- Pewnie, że cię polubi - zapewniłem ją, a na jej twarz pojawił się ten piękny uśmiech. Uwielbiałem na niego patrzeć, ale Giselle nie pozwoliła mi się nim długo nacieszyć.
- Możemy wejść wreszcie do środka? – zapytała z wyraźną niecierpliwością kobieta. Bez słowa nacisnąłem na klamkę i tak jak się spodziewałem, drzwi były otwarte. Wszedłem z dziewczynami do środka i rozejrzałem się po klatce schodowej. Wokół pachniało obiadem gotowanym przez panią Smith, zapewne rosół. Nieśmiało ruszyłem w stronę mieszkania kobiety. Usłyszałem jakaś muzykę z lat 70-tych. Były to lata młodości pani Smith i uwielbiała słuchać radia, który miał repertuar z tamtego okresu. Wszedłem do środka i przeszedłem przez hol. Od razu w drzwiach kuchni pojawiła się kobieta. Była naprawdę bardzo zadowolona, że wróciłem. Ja zresztą też.
- Harry, przypomniałeś sobie o starej pani Smith – zażartowała kobieta, po czym podeszła bliżej i mnie przytuliła.
- Nudno tu bez ciebie było i martwiłam się. Nie było cię przez miesiąc! – dodała i się odsunęła. Spojrzała za mnie i rozszerzyła oczy ze zdziwienia, gdy zobaczyła, że stały za mną dziewczyny. O niczym nie wiedziała, więc nie dziwiło mnie jej zszokowanie.
       Odwróciłem się i przyciągnąłem do siebie Caroline. Ona jak zwykle się uśmiechała.
- Dzień dobry proszę pani. Harry dużo o pani opowiadał – powiedziała wyciągając rękę w stronę pani Smith. Ona potrząsnęła nią i nadal nie mogła wyjść ze zdziwienia.
        Najpierw moja mama jej powiedziała, że żyję, a ja to tylko później potwierdziłem. To tyle.
- Wyglądasz jak koleżanka Harry'ego... – zaczęła kobieta, ale ja jej przerwałem.
- Bo to ona – oznajmiłem, a pani Smith rozszerzyła buzię i nie wiedziała co powiedzieć. Jednak po chwili uśmiechnęła się serdecznie.
- Boże, to cud – powiedziała, po czym przytuliła Caroline. Ona była nieco zdziwiona reakcją pani Smith, ale nie protestowała.
- Również miło mi panią poznać – odparła nieco zmieszana. Nie mogłem powstrzymać śmiechu. Pani Smith była bardzo pocieszną kobietą, którą nieraz ciężko było zrozumieć.
- Dziecko musisz gdzieś spać, mam nadzieję, że nie wysyłasz jej do hotelu Harry. Oczywiście, że nie, zamieszkasz tutaj. Mam wolne mieszkanie obok ciebie Harry, tam możesz być ile chcesz! Chodźcie, zaprowadzę was – mówiła szybko kobieta, tak że ledwo ją można było zrozumieć. Giselle patrzyła na nią ze zdziwieniem.
- A pani nie znam – powiedziała kobieta do psycholog, gdy wychodziła z mieszkania.
- Jestem Giselle Carter i jestem przyjaciółką Caroline – powiedziała kobieta.
- Jest też moją psycholog – wypaliła rudowłosa. Myślałem, że póki co, nie będzie tak nazywać mulatki, ale najwyraźniej jej to nie przeszkadzało.
          Przez cały pobyt w szpitalu dziewczyny bardzo się zżyły i to nie było tak, że Giselle udawała przyjaciółkę Caroline. One naprawdę się zaprzyjaźniły i złączyła je jakaś nierozerwalna więź. Wydawało mi się to niesamowite i wspaniałe. Nadawały na tych samych falach, a w dodatku Giselle zasiała w niej mnóstwo odwagi. Ja bym na pewno nie umiał tego zrobić. Takiej właśnie terapeutki potrzebowała Caroline. Kobiety, która mogła stać się jej przyjaciółką.
       Pani Smith popatrzyła podejrzliwie po Giselle, ale po chwili się uśmiechnęła.
- Miło mi – powiedziała i zaczęła iść na górę. Ruszyliśmy za nią i niedługo potem znaleźliśmy się koło mojego mieszkania. Nie byłem do końca przekonany co do tego mieszkania Caroline samej. Niby była obok, ale jakoś mi to się nie podobało.
- Myślę, że póki co Caroline może zostać u mnie – oświadczyłem, a pani Smith spojrzała na mnie jak na lekko niedokołysanego.
- Co ty na to? – zapytała z entuzjazmem Giselle. Widocznie jej ten pomysł też się podobał. Moja przyjaciółka podniosła oczy do góry i wyglądała jakby rozpatrzała tę propozycje.
- Jeśli tobie to nie przeszkadza to okay – powiedziała po chwili dziewczyna, a ja się uśmiechnąłem.
- To ja już was zostawię – oznajmiła pani Smith. Otworzyłem drzwi i zaprosiłem dziewczyny do środka. Caroline nie miała za dużo rzeczy, praktycznie nic. Jednak kwestię ciuchów, wolałem zostawić Giselle.
        Dziewczyny weszły do środka, a rudowłosa zaczęła się wszystkiemu uważnie przyglądać. Wyraźnie zainteresowała ją półka z książkami. Podeszła do niej i przejechała dłonią po okładkach. Chwilę później stanąłem obok niej, a ona cofnęła się, żebym ja przytulił. Bardzo to lubiła.
- Podoba ci się tu? – zapytałem wyrywając ją z zadumy. Odwróciła się i wyglądała na lekko zdezorientowaną, ale po chwili się uśmiechnęła.
- Pewnie, jest tu ślicznie – powiedziała z uśmiechem. Giselle również wszystkiemu się uważnie przyglądała.
- Będziesz spać w sypialni, zaraz ciebie do niej zaprowadzę – powiedziałem. Carolinie zaczęła iść w kierunku kuchni, która zarazem była jadalnią.
- Wiem, że mieszkanie nie jest bardzo duże – zacząłem, a dziewczyna się obróciła i uśmiechnęła.
- Harry, tu jest naprawdę ślicznie – zapewniła mnie. Nie mogłem zapewnić jej jakiś wspaniałych warunków, ale widocznie nie przeszkadzało jej to bardzo.
- To ja odwiozę samochód mojemu koledze, a wy się rozgośćcie – zaproponowałem. Nathan mieszkał niedaleko, więc mogłem sobie nawet pozwolić, żeby wrócić od niego piechotą. Giselle była wyraźnie zadowolona z tego pomysłu w przeciwieństwie do Caroline.
- A nie mogę pojechać z tobą? – zapytała nieśmiało.
- Misiek, pada i jest zimno – Giselle starała się ją odciągnąć od tego pomysłu, ale rudowłosa była uparta.
- Nie przeziębię się, naprawdę. Harry proszę – powiedziała i zaczęła mnie niemalże błagać.
      Nie byłem w stanie jej odmówić. Spojrzałem z uśmiechem na Giselle, a ona podniosła oczy do góry.
- Jak często ludzie mówią ci, że jesteś nieodpowiedzialny? – zapytała z ironią, a ja wyszczerzyłem się jak głupi.
- Często – powiedziałem, a ona zaczęła coś mruczeć pod nosem.
- Masz jej dać jakąś bluzę, a nie, będzie latać po Londynie w samym swetrze – zażądała terapeutka. Szybko poszedłem do mojej sypialni i wziąłem to, o co prosiła mulatka. Wróciłem do salonu i wręczyłem bluzę Caroline. Ona ją założyła i była gotowa do wyjścia.
- Tylko wróćcie szybko – krzyknęła na pożegnanie dziewczyna.
        Wychodząc zabrałem z przedpokoju parasolkę i poszedłem z Caroline do samochodu.
- To twój kolega ze studii? – zapytała dziewczyna, gdy wsiedliśmy do auta.
- Ze studiów misiu i owszem – powiedziałem, a rudowłosa oparła się o siedzenie.
- Daleko mieszka? – spytała ponownie. Zaśmiałem się z powodu ilości zadawanych przez nią pytań.
- Nie, ale kawałek będziemy musieli przejść – oznajmiłem, a na moje słowa jej uśmiech się poszerzył.
- Czyli można uznać, że zwiedzimy trochę Londyn? – zapytała. Zaśmiałem się i wyjechałem na drogę.
- Tak, ale to będzie bardzo naciągane – powiedziałem z przekąsem. Ona zmarszczyła czoło i wciągnęła policzki.
- Dobra, fakt pozostanie faktem – mówiąc gestykulowała dłonią.
- No oczywiście – przytaknąłem, a ona się zaśmiała.
- Nabijasz się ze mnie – powiedziała z grymasem. Wtedy udałem zadziwionego.
- Ja? W życiu! Nigdy bym się z ciebie nie nabijał słońce – zaprotestowałem, a ona pokręciła przecząco głową.
- Coś ci nie wierzę – powiedziała, a ja spojrzałem na nią błagalnie.
         Podobało mi się to. Takie małe przekomarzanie, to było kompletnie coś innego niż to, co dotychczas robiłem. Caroline wniosła do mojego życia z powrotem mnóstwo radości i nieco szaleństwa. Wówczas zobaczyłem, jak bardzo byłem od niej uzależniony. Kiedy w klasie byłem wytykany palcami, to ona spowodowała, że stałem się śmielszy. Podczas jej nieobecności, jakakolwiek pewność siebie mnie opuściła. To było niesamowite, jak jedna osoba potrafiła namieszać w moim życiu.
- Więcej wiary w ludzi – powiedziałem, a ona otworzyła buzię.
- Ja już z tobą nie rozmawiam – oznajmiła i siedziała udając obrażoną. Jednak nie trwało to zbyt długo, bo zaczęła tańczyć do piosenki, która leciała w radiu.
- Co to jest? – zapytał, gdy kręciła głową w rytm muzyki.
- Thinking Out Loud – odpowiedziałem, a ona pogłośniła. Niestety, musiałem to ściszyć, bo moje bębenki wybuchły.
- Nie tak głośno, bo ogłuchniemy – krzyknąłem, bo muzyka nadal była bardzo głośna. Jednak Caroline nie zwracała na to uwagi.
- Ale to jest ekstra, nie podoba ci się? – zapytała. Zaśmiałem się na jej słowa.
- Oczywiście, że mi się podoba, byłem nawet na jego koncercie, ale chcę jeszcze kiedyś go posłuchać – powiedziałem, a ona pokręciła twierdząco głową. Po chwili obydwoje zaczęliśmy śpiewać, bo Caroline szybko załapała tekst. Powinienem był skupić się na drodze, ale zabawa z rudowłosą mnie wciągnęła. Lepiej się bawiłem w samochodzie, niż na jakiejś imprezie.
        Jednak wszystko co dobre kiedyś się kończy. Podjechałem pod dom Nathana i wyłączyłem silnik.
- Ej zaczęła lecieć jakaś inna, fajna piosenka – zaprotestowała.
- Nie marudź, tylko wyłaź – powiedziałem, a ona wyszła z samochodu. Niestety, cały czas padało, więc dziewczyna wzięła parasol. Jednak zanim go otworzyła, ja zdążyłem do niej podejść.
- Chodź misiu – odparłem, a ona z naburmuszoną miną poszła ze mną. Stanąłem przed drzwiami i zadzwoniłem dzwonkiem. Chwilę staliśmy pod drzwiami, kiedy Nathan wreszcie nam otworzył. Wyglądał nie najlepiej, musiał dzień wcześniej być na jakiejś imprezie. Ubrany był w samą koszulę, która i tak była pozapinana w cały świat, a do tego jedynie jakieś gacie. Oceniałem jego stan na "na wpół żywy", ale mniejsza z tym.
- Cześć Harry – mruknął, a brzmieć, też nie brzmiał najlepiej.
- Hej, oddaję ci samochód – powiedziałem jak gdyby nigdy nic. On chwilę stał i przetwarzał to, co do niego powiedziałem. Potem zobaczył Caroline i wyglądał, jakby ktoś oblał go kubłem zimnej wody. Zaczął przeczesywać włosy i poprawiać koszulę. Razem z rudowłosą zaśmialiśmy się  z jego reakcji.
- Nie mówiłeś, że przyjdziesz z koleżanką. Tak to bym się jakoś ogarnął – zaczął się usprawiedliwiać.
- Nic nie szkodzi – uspokoiła go dziewczyna. On pokręcił  głową i wziął ode mnie kluczyki.
- To chyba lepiej będzie jak wrócisz do łóżka – powiedziałem, a Nathan przytaknął.
- Tak, pójdę spać, to nie głupie – potwierdził. Pożegnał się z nami i jak gdyby nigdy nic zamknął drzwi. Jego zachowanie nieco zdziwiło Caroline, ale nie chciałem jej póki co nic tłumaczyć. Deszcz nie ustępował, a my musieliśmy wrócić jeszcze do domu. Chociaż ten fakt nie przeszkadzał Caroline. Wyszliśmy spod domu Nathana i udaliśmy się w stronę mojego mieszkania.
- Śmieszny jest ten twój kolega – powiedziała dziewczyna.
- Może trochę – dodałem, a ona wystawiła rękę poza parasol, żeby krople deszczu mogły swobodnie mogły opadać na jej dłoń. Zapewne w tamtym momencie Giselle zabiłaby mnie za to, że jej na to pozwalałem, ale jako że jej tam nie było, nie miałem zamiaru się odzywać. Caroline widziała deszcz pierwszy raz od 14 lat. To było magiczne i nie chciałem jej przerywać.
- Lubisz deszcz? – zapytała nagle.
- Lubię – odpowiedziałem bez zastanowienia. Ona odwróciła się w moją stronę i wpatrywała się tymi swoimi zielonymi oczami.
- A za co? – dopytała. Zmarszczyłem czoło i zacząłem się zastanawiać. Niby oczywiste, ale nie do końca takie proste. Musiała minąć dłuższa chwila nim dałem jej odpowiedź.
- Wiesz, deszcz to woda, a woda daje życie. Zresztą po tym jak pada, w powietrzu unosi się taki charakterystyczny zapach i wszystko wokół jest świeże. I kiedy pada, czuję się...
- Wolny? – dokończyła Caroline. Nadal na nią patrząc pokiwałem twierdząco głową.
- Właśnie tak – przytaknąłem.
- To dlaczego niesiesz parasol? – zapytała z uśmiechem dziewczyna. I wtedy mnie lekko zatkała.
- Bo będziesz chora, a z twoim obecnym stanem nie jest to najlepszy pomysł – starałem się jakoś wybrnąć z sytuacji, a rudowłosa się zaśmiała.
- A kiedy mój stan będzie już dobry, to będziemy mogli pójść w deszczu bez parasola? – zapytała. Zaśmiałem się i mocniej ją do siebie przyciągnąłem.
- Oczywiście, że tak – powiedziałem.
~*~

Następny rozdział pojawi się, w zależności od waszego zainteresowania (czytaj komentarze)

13 marca 2015

Chapter 9

           Nadszedł wielki dzień. Po blisko miesiącu spędzonym w szpitalu, Caroline mogła nareszcie z niego wyjść. Dziewczyna przybrała na wadze, jej wyniki z dnia na dzień były coraz lepsze. Niestety, musiała jeszcze się męczyć z anemią, przez niedobór witamin i żelaza. No i jeśli chodziło o te bardziej kobiece sprawy, to z nimi nie było najlepiej. Nadal nie wróciła miesiączka, a lekarzom ciężko było stwierdzić, kiedy to mogło nadejść. Jednak miałem nadzieję, że szybko się ze wszystkim upora.
       Doszliśmy z Johnem do pewnego wniosku. Caroline była bardzo silna, posiadała ogromną wolę życia. Wszystkim przeciwnością, które spotykały ją w szpitalu, dawała radę z uśmiechem na ustach. Bardzo dobrze dogadywała się ze mną i Giselle.
        Psycholog mieszkała w Londynie, więc stwierdziliśmy, że jeśli przewieziemy tam Caroline, to będzie tak dla niej dobrze. Zresztą, ona sama nie chciała zostawać w Hanley-on-thames. Z tamtym miejscem wiązało się dla niej zbyt dużo złych wspomnień. Niestety przez cały tamten czas Caroline milczała na temat tego, co działo się przez ostatnie 14 lat jej życia. To mnie martwiło, ale z drugiej strony najważniejszy był dla mnie przysłowiowy „dzień dzisiejszy”. Nie liczyło się za bardzo to, co było w przeszłości. Może i miałem złe podejście, ale nie przejmowałem się tym. Chciałem, żeby ona wtedy czuła się szczęśliwa, a rozpamiętywanie przeszłości mogło ją przygnębić.
        Siedziałem obok dziewczyny i z nudów graliśmy w kółko i krzyżyk. John jeszcze nie przyszedł z wypisem, a rudowłosą rozpierało. Była bardzo podekscytowana i nie mogła się doczekać naszego wyjazdu. O ile dobrze pamiętałem, nigdy nie była ona w Londynie, więc tym bardziej ją rozumiałem.
- Wygrałam! – krzyknęła. Zrobiłem głupią minę z powodu mojej przegranej, a ona się zaśmiała.
- Miałaś tym razem farta – oznajmiłem z udawaną frustracją. Ona pacnęła mnie w ramię i przyciągnęła do siebie swojego pluszowego misia.
- Fajnie jest w Londynie? – zapytała nagle. Przysunąłem się bliżej niej, tak że nasze ramiona się stykały. Wiedziałem, że dziewczyna lubiła czuć czyjąś (moją) bliskość. Zresztą ja też nie miałem nic przeciwko. Przecież Caroline była moją przyjaciółką, w której kiedyś się podkochiwałem.
- Jest wspaniale, na pewno ci się spodoba – powiedziałem z uśmiechem, który ona odwzajemniła.
- A czy będą tam na mnie czekać rodzice? – zapytała, a ja się wówczas spiąłem.
       Wiedziałem, że kiedyś o to zapyta. Chciałem uniknąć odpowiedzi na to pytanie, ale wiedziałem, że prędzej czy później musiała ona paść. Moja mama nie odnalazła póki co rodziców Caroline. Ba, moja mama, policja ich szukała, ale słuch po nich zaginął. Kiedy opuścili Wielką Brytanię, nikt nie mógł ich odnaleźć.
       Głośno westchnąłem i starałem się ułożyć w głowie jakieś sensowne zdanie.
- Caroline. Twoi rodzice są… – zacząłem, ale dziewczyna mi przerwała.
- Nie ma ich, prawda? W sensie, zapomnieli o mnie? – zapytała, a ja otworzyłem buzię, bo nie wiedziałem co powiedzieć. Czy ona domyślała się, co mogła się stać z jej rodzicami? Najwyraźniej tak.
- Caroline skarbie – mówiąc przyciągnąłem ją do siebie i zacząłem delikatnie głaskać po plechach. Rudowłosa zaczęła cicho płakać.
- To nie tak, że zapomnieli. Bardzo długo cię nie było i oni…oni się po prostu załamali. Tęsknota robi różne rzeczy z ludźmi. Jedni są jeszcze silniejsi, a inni nie mogą tego znieść – starałem się jej to jak najlepiej wytłumaczyć. Ona leżała tylko na moich kolanach i łkała.
        Nie wiedziałem, co mogłem jej jeszcze powiedzieć. Miałem nadzieję, że do pokoju zaraz wpadnie Giselle niczym Super-Man, ale raczej nie liczyłem na to. Mocniej przytuliłem dziewczynę i głaskałem ją po włosach. Chciałem, żeby się jakoś uspokoiła. Jednak marnie mi to wychodziło. Siedzieliśmy długo w ciszy, gdy w pewnym momencie do pokoju weszła uradowana Giselle z Johnem. Kiedy zobaczyli w jakim stanie była Caroline, miny im zrzedły. Psycholog podeszła szybko do nas i złapała rudowłosą za rękę.
- Hej, Caroline co się dzieje? Wychodzisz ze szpitala, nie ma co płakać – zaczęła ją pocieszać.
- Ale nie będzie nigdzie rodziców – wyszeptała moja przyjaciółka. Giselle głośno westchnęła i usiadła naprzeciwko nas. Rudowłosa podniosła się i nadal trzymając misia jedną ręką, a drugą mnie, popatrzyła po wszystkich.
- Czy kiedyś do mnie wrócą? – zapytała wyraźniej kierując pytanie do mnie. Spojrzałem na Giselle. Nie chciałem powiedzieć czegoś nieodpowiedniego.
- Zobaczymy misiu – powiedziałem, a ona delikatnie się uśmiechnęła.
- Ty mnie nie opuścisz? – spytała ponownie. Przyciągnąłem ją do siebie i złożyłem delikatnego całusa na jej czole.
- Nie, zawsze przy tobie będę – odpowiedziałem bez zastanowienia. Usłyszałem cichy śmiech dziewczyny.
- Ale postarasz się znaleźć moich rodziców? – zapytała, a ja oddaliłem ją od siebie, żeby móc na nią patrzeć. Wpatrywała się we mnie tymi swoimi zielonymi oczami. W dodatku widać było, że tliło się w niej wiele nadziei. Nie mogłem jej przecież zawieść.
- Postaram się – powiedziałem, a ona ponownie mnie przytuliła. Uwielbiała to robić, to wiedziałem na 100%. W dodatku ja też czułem się przy tym lepiej. Miałem świadomość tego, że ktoś mnie potrzebuje, a nie byłem bezużyteczny. Caroline zawsze sprawiała, że tak się czułem. To właśnie dlatego po jej zniknięciu straciłem pewność siebie. Ona była źródłem mojego otwarcia na świat, więc gdy ona zniknęła, zniknęła pewność siebie.
         Przez cały tamten czas, Giselle i John uważnie nam się przyglądali.
- Już wszystko dobrze Caroline? – zapytała się mojej przyjaciółki psycholog. Ona pokiwała twierdząco głową na co Carter się zaśmiała.
- To teraz chcę zobaczyć ten twój piękny uśmiech i jedziemy na podbój Londynu – krzyknęła optymistycznie kobieta. Wszyscy się głośno zaśmiali, a Caroline odsunęła się ode mnie i podniosła oczy do góry. W dodatku otworzyła buzię i miała minę taką jak zwykle robiła, gdy się nad czymś zastanawiała.
- Nie mam żadnych ubrań. Jak pojadę podbijać Londyn w samej piżamie? – zadała bardzo mądre pytanie rudowłosa. Spojrzałem ze zdziwieniem na lekarza i panią psycholog. Oboje wyglądali na kompletnie zaskoczonych.
- Nie załatwiłaś Caroline żadnych rzeczy? – zapytałem Giselle, a ona pokręciła przecząco głową. Usłyszałem cichy kaszel Johna, ale nie zwróciłem na niego większej uwagi.
- Myślałam, że się tym zajmiesz – wypomniała mi kobieta. Otworzyłem buzię ze zdziwienia.
- Ludzie – powiedział nieśmiało John.
- Cicho bądź, usta… – zaczęła Giselle, ale gdy zobaczyła kto stoi w drzwiach, zaniemówiła. Była tam nie kto inny, jak moja mama.
        Wyglądała nieco lepiej niż poprzednim razem. Oczywiście, była jeszcze parę razy w szpitalu, ale nigdy nie odważyła się spotkać z Caroline. Wówczas znajdowała się w tej samej sali co moja przyjaciółka, a na jej twarzy zagościł ogromny uśmiech. Nie był on wymuszony tylko szczery.
- Przyniosłam rzeczy, o które mnie prosiłeś John – oznajmiła moja mama, a lekarz był wyraźnie zadowolony. Za to Giselle kompletnie odjęło mowę.
- Jedyny z was pomyślałem o Caroline – powiedział z triumfem mężczyzna. Wtedy spojrzałem na moją przyjaciółkę. Ona nie do końca mogła uwierzyć w to, kto właśnie się pojawił.
         Moja mama i rudowłosa dobrze się dogadywały. Można było powiedzieć, że niesamowicie dobrze jak na 10-latkę i 36-latkę. Caroline uwielbiała przebywać z Anne i z mnie z nią odgadywać. Tak, ciekawe miały zainteresowania.
        Ogromny uśmiech nie schodził z twarzy mojej przyjaciółki. Zeszła za łóżka nie zważając na mnie i podbiegła do mojej mamy. Mocno ją przytuliła, a ku mojemu zdziwieniu, kobieta odwzajemniła gest. Obydwie były bardzo szczęśliwe. Widziałem, że po policzkach Anne zaczęły płynąć łzy. Chyba to samo miała Caroline.
        Stały tam dobre kilka minut, kiedy rudowłosa się odezwała.
- Pani Anne, tak się za panią stęskniłam – powiedziała dziewczyna. Moja mama się zaśmiała.
- Ja za tobą też dziecko – odpowiedziała i oddaliła się od mojej przyjaciółki. Wstałem i podszedłem, żeby stanąć niedaleko nich.
- Boże, jak wyrosłaś i wyładniałaś – zauważyła Anne. Caroline zaśmiała się i odwróciła w moją stronę wyciągając w moją stronę rękę. Złapałem ją i przyciągnąłem ją do siebie.
- Pani za to się nic nie zmieniła – powiedziała rudowłosa. Moja mama wyciągnęła w jej stronę torbę z ubraniami.
- To dla ciebie – oznajmiła, a Caroline od razu zajrzała do środka. Wyglądała na nieco zaskoczoną.
- Boże, jest śliczne, dziękuję pani! Ale skąd pani wiedziała, jaki mam rozmiar buta albo ubrań? – zapytała rudowłosa. Anne udała poważną minę.
- Mam mojego tajnego informatora – oznajmiła i spojrzała porozumiewawczo na Johna. Byli niemożliwi.
       Chciałem zajrzeć i zobaczyć co było w środku torby, ale Caroline ją odsunęła.
- Co podglądasz? Zobaczysz w swoim czasie – oświadczyła, a ja się zaśmiałem. Zaczynała wracać stara Caroline, tylko nieco wyrośnięta. Jednak liczyło się to, że już się nie bała. To było najważniejsze.
- Giselle, gdzie mogłabym się przebrać? – zapytała. Kobieta zdążyła się otrząsnąć i podeszła do nas.
- Chodź, zaprowadzę cię i spotkamy się przy wyjściu – oznajmiła i zabrała Caroline. W sali zostałem tylko ja, moja mama i John.
- Zmieniła się – wyszeptała moja mama. Podszedłem do niej i ją przytuliłem. Była w dość dużym szoku.
- Minęło 14 lat, więc nic dziwnego – powiedziałem, a ona pokręciła twierdząco głową.
- A ja zaczynam shippować ciebie i Caroline! – krzyknął John, a ja spojrzałem na niego ze zdziwieniem. W dodatku poczułem, że zaczynałem się rumienić. Patrzyła na mnie moja mama! Heloł!
         Miałem ogromną ochotę kopnąć Johna. Skąd w ogóle przyszedł mu do głowy taki pomysł? Bujałem się w Caroline, ale jednak definitywnie to się skończyło. Łączyła nas tylko przyjaźń i koniec. W dodatku musiał to powiedzieć przy mojej mamie.
- Nieee – odparłem, a on podniósł oczy do góry.
- Zamknij się, ja swoje wiem – oznajmił, a jego słowa brzmiały dość znajomo.
- Rozmawiałeś z Kim? – zapytałem, a on otworzył buzię.
- Nawet jeśli, to ta mała ma rację – powiedział z zadowoleniem. Usłyszałem głośny śmiech mojej mamy. Czyżby ona również podzielała zdanie tamtych potworów?
- Nie kocham się w Caroline – powiedziałem dobitnie, a Anne pokiwała twierdząco głową.
- Oczywiście, wcale – przytaknęła i dała mi buziaka w policzek. Nie mogłem z nimi.
        Szliśmy w stronę drzwi głównych. Moja mama miała zostać w Hanley-on-thames, tak samo jak John. Do Londynu wybierałem się jedynie ja, Caroline i Giselle. No właśnie, dwie ostatnie delikwentki. Nigdzie ich nie widziałem.
- Pamiętaj, żeby dawać jej wszystkie leki, tu masz recepty – przypomniał mi John i podał mi papiery.
- Spokojnie, też jestem lekarzem – powiedziałem, a on podniósł jedną brew.
- Lekarzem? Póki co, to ty studiujesz, a nie! – oznajmił i pacnął mnie w czoło. Razem z mamą się zaśmialiśmy. Jednak gdy zobaczyłem moją przyjaciółkę, nie mogłem uwierzyć, kogo widzę.
        Caroline miała na sobie czarne legginsy. Wtedy jej nogi nie wyglądały na wychudzone, tylko prezentowały się niesamowicie, chociaż rudowłosa była dość niska. Założyła białą bluzkę, a do tego czarny sweter. Nie spodziewałem się po mojej mamie, że aż tak zaszaleje. Wyglądała naprawdę niesamowicie. Nie mogłem przez dłuższy czas wyjść z podziwu. Dopiero gdy Giselle zaczęła pstrykać przed moim nosem, nieco się ogarnąłem.
- Hej Romeło, żyjemy! – krzyknęła mi do ucha. Potrząsnąłem głową i spojrzałem na nią ze zdziwieniem. Ona tylko się głupio uśmiechała. Co się ze mną działo?
- Co? – zapytałem ze zdziwienia, a wszyscy wokoło się zaśmiali.
          Chwilę później pożegnaliśmy się ze wszystkimi i zaczęliśmy się kierować w stronę wyjścia. Jednak tuż przed drzwiami Caroline się zatrzymała i niepewnie popatrzyła na krajobraz za oknem. Giselle odwróciła się w moją stronę.
- Zaraz przyjdziemy – oznajmiłem, ale ona nie do końca była do tego przekonana. Wyszła na zewnątrz, ale nie odeszła zbyt daleko.
       Złapałem Caroline za ramiona, a one zaczęła się we mnie wpatrywać.
- Hej, co się dzieje Misiaku? – zapytałem, a ona zmarszczyła czoło.
- Zawsze chciałam wyjść na zewnątrz – wyszeptała. Czyli całe życie była trzymana w zamknięciu. Przynajmniej się czegoś o niej dowiedziałem, ale wówczas ten fakt był mało ważny.
- I teraz wyjdziesz, jedziemy do Londynu! – powiedziałem z entuzjazmem. Ona się nieśmiało uśmiechnęła.
- Do Londynu – powtórzyła pod nosem. Wtedy jej uśmiech się poszerzył. – Jedziemy razem do Londynu.
- Tak – potwierdziłem, a ona złapała mnie za rękę.

- To chyba możemy już jechać – oznajmiła.

~*~

Znowu jestem frajerem, ale miałam w tym tygodniu konkurs i parę sprawdzianików, więc rozdział pojawia się dopiero dzisiaj!
Następny rozdział pojawi się, w zależności od waszego zainteresowania (czytaj komentarze)