13 marca 2015

Chapter 9

           Nadszedł wielki dzień. Po blisko miesiącu spędzonym w szpitalu, Caroline mogła nareszcie z niego wyjść. Dziewczyna przybrała na wadze, jej wyniki z dnia na dzień były coraz lepsze. Niestety, musiała jeszcze się męczyć z anemią, przez niedobór witamin i żelaza. No i jeśli chodziło o te bardziej kobiece sprawy, to z nimi nie było najlepiej. Nadal nie wróciła miesiączka, a lekarzom ciężko było stwierdzić, kiedy to mogło nadejść. Jednak miałem nadzieję, że szybko się ze wszystkim upora.
       Doszliśmy z Johnem do pewnego wniosku. Caroline była bardzo silna, posiadała ogromną wolę życia. Wszystkim przeciwnością, które spotykały ją w szpitalu, dawała radę z uśmiechem na ustach. Bardzo dobrze dogadywała się ze mną i Giselle.
        Psycholog mieszkała w Londynie, więc stwierdziliśmy, że jeśli przewieziemy tam Caroline, to będzie tak dla niej dobrze. Zresztą, ona sama nie chciała zostawać w Hanley-on-thames. Z tamtym miejscem wiązało się dla niej zbyt dużo złych wspomnień. Niestety przez cały tamten czas Caroline milczała na temat tego, co działo się przez ostatnie 14 lat jej życia. To mnie martwiło, ale z drugiej strony najważniejszy był dla mnie przysłowiowy „dzień dzisiejszy”. Nie liczyło się za bardzo to, co było w przeszłości. Może i miałem złe podejście, ale nie przejmowałem się tym. Chciałem, żeby ona wtedy czuła się szczęśliwa, a rozpamiętywanie przeszłości mogło ją przygnębić.
        Siedziałem obok dziewczyny i z nudów graliśmy w kółko i krzyżyk. John jeszcze nie przyszedł z wypisem, a rudowłosą rozpierało. Była bardzo podekscytowana i nie mogła się doczekać naszego wyjazdu. O ile dobrze pamiętałem, nigdy nie była ona w Londynie, więc tym bardziej ją rozumiałem.
- Wygrałam! – krzyknęła. Zrobiłem głupią minę z powodu mojej przegranej, a ona się zaśmiała.
- Miałaś tym razem farta – oznajmiłem z udawaną frustracją. Ona pacnęła mnie w ramię i przyciągnęła do siebie swojego pluszowego misia.
- Fajnie jest w Londynie? – zapytała nagle. Przysunąłem się bliżej niej, tak że nasze ramiona się stykały. Wiedziałem, że dziewczyna lubiła czuć czyjąś (moją) bliskość. Zresztą ja też nie miałem nic przeciwko. Przecież Caroline była moją przyjaciółką, w której kiedyś się podkochiwałem.
- Jest wspaniale, na pewno ci się spodoba – powiedziałem z uśmiechem, który ona odwzajemniła.
- A czy będą tam na mnie czekać rodzice? – zapytała, a ja się wówczas spiąłem.
       Wiedziałem, że kiedyś o to zapyta. Chciałem uniknąć odpowiedzi na to pytanie, ale wiedziałem, że prędzej czy później musiała ona paść. Moja mama nie odnalazła póki co rodziców Caroline. Ba, moja mama, policja ich szukała, ale słuch po nich zaginął. Kiedy opuścili Wielką Brytanię, nikt nie mógł ich odnaleźć.
       Głośno westchnąłem i starałem się ułożyć w głowie jakieś sensowne zdanie.
- Caroline. Twoi rodzice są… – zacząłem, ale dziewczyna mi przerwała.
- Nie ma ich, prawda? W sensie, zapomnieli o mnie? – zapytała, a ja otworzyłem buzię, bo nie wiedziałem co powiedzieć. Czy ona domyślała się, co mogła się stać z jej rodzicami? Najwyraźniej tak.
- Caroline skarbie – mówiąc przyciągnąłem ją do siebie i zacząłem delikatnie głaskać po plechach. Rudowłosa zaczęła cicho płakać.
- To nie tak, że zapomnieli. Bardzo długo cię nie było i oni…oni się po prostu załamali. Tęsknota robi różne rzeczy z ludźmi. Jedni są jeszcze silniejsi, a inni nie mogą tego znieść – starałem się jej to jak najlepiej wytłumaczyć. Ona leżała tylko na moich kolanach i łkała.
        Nie wiedziałem, co mogłem jej jeszcze powiedzieć. Miałem nadzieję, że do pokoju zaraz wpadnie Giselle niczym Super-Man, ale raczej nie liczyłem na to. Mocniej przytuliłem dziewczynę i głaskałem ją po włosach. Chciałem, żeby się jakoś uspokoiła. Jednak marnie mi to wychodziło. Siedzieliśmy długo w ciszy, gdy w pewnym momencie do pokoju weszła uradowana Giselle z Johnem. Kiedy zobaczyli w jakim stanie była Caroline, miny im zrzedły. Psycholog podeszła szybko do nas i złapała rudowłosą za rękę.
- Hej, Caroline co się dzieje? Wychodzisz ze szpitala, nie ma co płakać – zaczęła ją pocieszać.
- Ale nie będzie nigdzie rodziców – wyszeptała moja przyjaciółka. Giselle głośno westchnęła i usiadła naprzeciwko nas. Rudowłosa podniosła się i nadal trzymając misia jedną ręką, a drugą mnie, popatrzyła po wszystkich.
- Czy kiedyś do mnie wrócą? – zapytała wyraźniej kierując pytanie do mnie. Spojrzałem na Giselle. Nie chciałem powiedzieć czegoś nieodpowiedniego.
- Zobaczymy misiu – powiedziałem, a ona delikatnie się uśmiechnęła.
- Ty mnie nie opuścisz? – spytała ponownie. Przyciągnąłem ją do siebie i złożyłem delikatnego całusa na jej czole.
- Nie, zawsze przy tobie będę – odpowiedziałem bez zastanowienia. Usłyszałem cichy śmiech dziewczyny.
- Ale postarasz się znaleźć moich rodziców? – zapytała, a ja oddaliłem ją od siebie, żeby móc na nią patrzeć. Wpatrywała się we mnie tymi swoimi zielonymi oczami. W dodatku widać było, że tliło się w niej wiele nadziei. Nie mogłem jej przecież zawieść.
- Postaram się – powiedziałem, a ona ponownie mnie przytuliła. Uwielbiała to robić, to wiedziałem na 100%. W dodatku ja też czułem się przy tym lepiej. Miałem świadomość tego, że ktoś mnie potrzebuje, a nie byłem bezużyteczny. Caroline zawsze sprawiała, że tak się czułem. To właśnie dlatego po jej zniknięciu straciłem pewność siebie. Ona była źródłem mojego otwarcia na świat, więc gdy ona zniknęła, zniknęła pewność siebie.
         Przez cały tamten czas, Giselle i John uważnie nam się przyglądali.
- Już wszystko dobrze Caroline? – zapytała się mojej przyjaciółki psycholog. Ona pokiwała twierdząco głową na co Carter się zaśmiała.
- To teraz chcę zobaczyć ten twój piękny uśmiech i jedziemy na podbój Londynu – krzyknęła optymistycznie kobieta. Wszyscy się głośno zaśmiali, a Caroline odsunęła się ode mnie i podniosła oczy do góry. W dodatku otworzyła buzię i miała minę taką jak zwykle robiła, gdy się nad czymś zastanawiała.
- Nie mam żadnych ubrań. Jak pojadę podbijać Londyn w samej piżamie? – zadała bardzo mądre pytanie rudowłosa. Spojrzałem ze zdziwieniem na lekarza i panią psycholog. Oboje wyglądali na kompletnie zaskoczonych.
- Nie załatwiłaś Caroline żadnych rzeczy? – zapytałem Giselle, a ona pokręciła przecząco głową. Usłyszałem cichy kaszel Johna, ale nie zwróciłem na niego większej uwagi.
- Myślałam, że się tym zajmiesz – wypomniała mi kobieta. Otworzyłem buzię ze zdziwienia.
- Ludzie – powiedział nieśmiało John.
- Cicho bądź, usta… – zaczęła Giselle, ale gdy zobaczyła kto stoi w drzwiach, zaniemówiła. Była tam nie kto inny, jak moja mama.
        Wyglądała nieco lepiej niż poprzednim razem. Oczywiście, była jeszcze parę razy w szpitalu, ale nigdy nie odważyła się spotkać z Caroline. Wówczas znajdowała się w tej samej sali co moja przyjaciółka, a na jej twarzy zagościł ogromny uśmiech. Nie był on wymuszony tylko szczery.
- Przyniosłam rzeczy, o które mnie prosiłeś John – oznajmiła moja mama, a lekarz był wyraźnie zadowolony. Za to Giselle kompletnie odjęło mowę.
- Jedyny z was pomyślałem o Caroline – powiedział z triumfem mężczyzna. Wtedy spojrzałem na moją przyjaciółkę. Ona nie do końca mogła uwierzyć w to, kto właśnie się pojawił.
         Moja mama i rudowłosa dobrze się dogadywały. Można było powiedzieć, że niesamowicie dobrze jak na 10-latkę i 36-latkę. Caroline uwielbiała przebywać z Anne i z mnie z nią odgadywać. Tak, ciekawe miały zainteresowania.
        Ogromny uśmiech nie schodził z twarzy mojej przyjaciółki. Zeszła za łóżka nie zważając na mnie i podbiegła do mojej mamy. Mocno ją przytuliła, a ku mojemu zdziwieniu, kobieta odwzajemniła gest. Obydwie były bardzo szczęśliwe. Widziałem, że po policzkach Anne zaczęły płynąć łzy. Chyba to samo miała Caroline.
        Stały tam dobre kilka minut, kiedy rudowłosa się odezwała.
- Pani Anne, tak się za panią stęskniłam – powiedziała dziewczyna. Moja mama się zaśmiała.
- Ja za tobą też dziecko – odpowiedziała i oddaliła się od mojej przyjaciółki. Wstałem i podszedłem, żeby stanąć niedaleko nich.
- Boże, jak wyrosłaś i wyładniałaś – zauważyła Anne. Caroline zaśmiała się i odwróciła w moją stronę wyciągając w moją stronę rękę. Złapałem ją i przyciągnąłem ją do siebie.
- Pani za to się nic nie zmieniła – powiedziała rudowłosa. Moja mama wyciągnęła w jej stronę torbę z ubraniami.
- To dla ciebie – oznajmiła, a Caroline od razu zajrzała do środka. Wyglądała na nieco zaskoczoną.
- Boże, jest śliczne, dziękuję pani! Ale skąd pani wiedziała, jaki mam rozmiar buta albo ubrań? – zapytała rudowłosa. Anne udała poważną minę.
- Mam mojego tajnego informatora – oznajmiła i spojrzała porozumiewawczo na Johna. Byli niemożliwi.
       Chciałem zajrzeć i zobaczyć co było w środku torby, ale Caroline ją odsunęła.
- Co podglądasz? Zobaczysz w swoim czasie – oświadczyła, a ja się zaśmiałem. Zaczynała wracać stara Caroline, tylko nieco wyrośnięta. Jednak liczyło się to, że już się nie bała. To było najważniejsze.
- Giselle, gdzie mogłabym się przebrać? – zapytała. Kobieta zdążyła się otrząsnąć i podeszła do nas.
- Chodź, zaprowadzę cię i spotkamy się przy wyjściu – oznajmiła i zabrała Caroline. W sali zostałem tylko ja, moja mama i John.
- Zmieniła się – wyszeptała moja mama. Podszedłem do niej i ją przytuliłem. Była w dość dużym szoku.
- Minęło 14 lat, więc nic dziwnego – powiedziałem, a ona pokręciła twierdząco głową.
- A ja zaczynam shippować ciebie i Caroline! – krzyknął John, a ja spojrzałem na niego ze zdziwieniem. W dodatku poczułem, że zaczynałem się rumienić. Patrzyła na mnie moja mama! Heloł!
         Miałem ogromną ochotę kopnąć Johna. Skąd w ogóle przyszedł mu do głowy taki pomysł? Bujałem się w Caroline, ale jednak definitywnie to się skończyło. Łączyła nas tylko przyjaźń i koniec. W dodatku musiał to powiedzieć przy mojej mamie.
- Nieee – odparłem, a on podniósł oczy do góry.
- Zamknij się, ja swoje wiem – oznajmił, a jego słowa brzmiały dość znajomo.
- Rozmawiałeś z Kim? – zapytałem, a on otworzył buzię.
- Nawet jeśli, to ta mała ma rację – powiedział z zadowoleniem. Usłyszałem głośny śmiech mojej mamy. Czyżby ona również podzielała zdanie tamtych potworów?
- Nie kocham się w Caroline – powiedziałem dobitnie, a Anne pokiwała twierdząco głową.
- Oczywiście, wcale – przytaknęła i dała mi buziaka w policzek. Nie mogłem z nimi.
        Szliśmy w stronę drzwi głównych. Moja mama miała zostać w Hanley-on-thames, tak samo jak John. Do Londynu wybierałem się jedynie ja, Caroline i Giselle. No właśnie, dwie ostatnie delikwentki. Nigdzie ich nie widziałem.
- Pamiętaj, żeby dawać jej wszystkie leki, tu masz recepty – przypomniał mi John i podał mi papiery.
- Spokojnie, też jestem lekarzem – powiedziałem, a on podniósł jedną brew.
- Lekarzem? Póki co, to ty studiujesz, a nie! – oznajmił i pacnął mnie w czoło. Razem z mamą się zaśmialiśmy. Jednak gdy zobaczyłem moją przyjaciółkę, nie mogłem uwierzyć, kogo widzę.
        Caroline miała na sobie czarne legginsy. Wtedy jej nogi nie wyglądały na wychudzone, tylko prezentowały się niesamowicie, chociaż rudowłosa była dość niska. Założyła białą bluzkę, a do tego czarny sweter. Nie spodziewałem się po mojej mamie, że aż tak zaszaleje. Wyglądała naprawdę niesamowicie. Nie mogłem przez dłuższy czas wyjść z podziwu. Dopiero gdy Giselle zaczęła pstrykać przed moim nosem, nieco się ogarnąłem.
- Hej Romeło, żyjemy! – krzyknęła mi do ucha. Potrząsnąłem głową i spojrzałem na nią ze zdziwieniem. Ona tylko się głupio uśmiechała. Co się ze mną działo?
- Co? – zapytałem ze zdziwienia, a wszyscy wokoło się zaśmiali.
          Chwilę później pożegnaliśmy się ze wszystkimi i zaczęliśmy się kierować w stronę wyjścia. Jednak tuż przed drzwiami Caroline się zatrzymała i niepewnie popatrzyła na krajobraz za oknem. Giselle odwróciła się w moją stronę.
- Zaraz przyjdziemy – oznajmiłem, ale ona nie do końca była do tego przekonana. Wyszła na zewnątrz, ale nie odeszła zbyt daleko.
       Złapałem Caroline za ramiona, a one zaczęła się we mnie wpatrywać.
- Hej, co się dzieje Misiaku? – zapytałem, a ona zmarszczyła czoło.
- Zawsze chciałam wyjść na zewnątrz – wyszeptała. Czyli całe życie była trzymana w zamknięciu. Przynajmniej się czegoś o niej dowiedziałem, ale wówczas ten fakt był mało ważny.
- I teraz wyjdziesz, jedziemy do Londynu! – powiedziałem z entuzjazmem. Ona się nieśmiało uśmiechnęła.
- Do Londynu – powtórzyła pod nosem. Wtedy jej uśmiech się poszerzył. – Jedziemy razem do Londynu.
- Tak – potwierdziłem, a ona złapała mnie za rękę.

- To chyba możemy już jechać – oznajmiła.

~*~

Znowu jestem frajerem, ale miałam w tym tygodniu konkurs i parę sprawdzianików, więc rozdział pojawia się dopiero dzisiaj!
Następny rozdział pojawi się, w zależności od waszego zainteresowania (czytaj komentarze)

5 komentarzy:

  1. Tak! Ja też zaczynam shippować Harry'ego i Caroline! Fajnie by było jakby odnaleźli się jejrodzice. To nie możliwe by zapadli się pod ziemię, od tak.
    Do następnego Skarbie <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Super czekam na next *•*

    OdpowiedzUsuń
  3. No i jestem ponownie! :)
    "A ja zaczynam shippować ciebie i Caroline!" - ja też, ja też, JA TEŻ! *w* Kolejny słodki rozdział ^-^ Widać, że Caroline staje się coraz "normalniejsza" :) I znów - aż przyjemnie się o tym czyta :) I ten wspaniały moment, w którym spotkała się z mamą Harry'ego :')
    Mimo że zasmucił minie moment, w którym dziewczyna płakała, cały rozdział był (a właściwie nadal JEST) wspaniały :) Tak, wiem, mówię to o każdym Twoim rozdziale... Ale one naprawdę takie są! :D
    Pozdrawiam i życzę ,masy weny! :*

    PS.: Przy okazji zapraszam do siebie na trzeci rozdział, którego chyba jeszcze nie widziałaś :) --> http://arrowtales.blogspot.com/2015/02/trapped-rozdzia-3-to-musi-byc-bad.html

    OdpowiedzUsuń
  4. Hej Kochana! Wybacz, że dopiero dziś ;)
    No więc tak... przewspaniały rozdzialik! Tak... powtarzam nie wiem który raz, ale serio wspaniały :D
    jestem smutna, bo mam bardzo niemiłe wrażenie, że opuściła mnie wena do pisanie komentarzy :/ Oj tam, oj tam. Coś nabazgram :D
    No więc najbardziej chyba podoba mi się tu to, że ona wreszcie wyszła z tego szpitala! Na to chyba nie tylko ja czekałam :D
    I w ogóle to spotkanie z mamą Harry'ego. Miło, ze razem z Johnem pomyśleli (jako jedyni) o ubraniach dla niej xD Mamusia chyba nieźle zaszalała na tych zakupach, skoro Harry aż taki zachwycony :D
    Zapraszam przy okazji do mnie na nn, bo chyba nie widziałaś:
    http://love-is-a-force.blogspot.com/
    i nowego bloga
    http://my-madness-mentalroad.blogspot.com/
    Wpadnij proszę w wolnej chwilce ;)
    Pozdrawiam, ściskam, masy weny życzę, ślę buziaczki :*
    (komentarz jak zwykle niesprawdzony :D)

    OdpowiedzUsuń
  5. Faaaajne :D
    zapraszam do mnie :D
    http://my-story-of-my-life-niallhoran.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń