19 marca 2015

Chapter 10

         Siedziałem na tylnym siedzeniu obok Caroline. Dziewczyna przez całą drogę trzymała mnie za rękę, a w drugiej swojego misia. Widziałem, że była bardzo podekscytowana, tak samo jak ja. Nic już nie mogło być takie same. Mój świat obrócił się o 180o. Kompletnie się wszystko zmieniło.
       Kiedy przed nami pojawił się zarys miasta, rudowłosa zaczęła być niespokojna.
- Hej misiek, będzie dobrze – powiedziałem do niej, a ona się niepewnie uśmiechnęła. Im bliżej byliśmy Londynu, tym ona bardziej się niecierpliwiła.
         W końcu wjechaliśmy do miasta. Otoczyły nas ruchliwe ulice, malownicze domy i mnóstwo sklepików. Caroline nie mogła wyjść z podziwu. Przycisnęła nos do szyby i wszystkiemu się uważnie przyglądała. Niestety, zaczęło padać, ale to nie przeszkodziło jej w oglądaniu miasta.
- Ale tu fajnie! – oznajmiła dziewczyna. Uśmiechnąłem się nieznacznie i postanowiłem jej nie przeszkadzać. Musiałem zresztą wytłumaczyć Giselle, jak dojechać do mojego domu. Kobieta dość słabo radziła sobie z jazdą po mieście. Ciekaw byłem, jakim cudem ona zdała na prawo jazdy.
- Skręć w lewo – powiedziałem, a ona tego nie zrobiła.
- Mogłeś powiedzieć mi wcześniej – mruknęła i przeklęła pod nosem. Na jej słowa Caroline się odwróciła i chyba dostała wytrzeszczu.
- Giselle, co ty powiedziałaś? – zapytała, a ja tylko zobaczyłem przerażone oczy kobiety w lusterku.
- Przepraszam, wymsknęło mi się – oznajmiła z uśmiechem mulatka, po czym spojrzała na mnie wściekle. Oczywiście mi się miało oberwać.
- Teraz słuchaj mnie uważnie – powiedziałem.
- Słuchałam cię cały czas, tylko ty nie potrafisz tłumaczyć – dogryzła mi, a ja przewróciłem oczami.
- Zjedź na prawy pas, a potem zawróć na skrzyżowaniu. Przejedziesz do następnego skrzyżowania…
- Skręcę w prawo, a potem w lewo, tam gdzie miałam na początku, już rozumiem – dokończyła Giselle. Westchnąłem i pokręciłem głową. Kobiety były nieobliczalne, ale na całe Caroline taka nie była. Chyba.
           Odwróciłem się w stronę rudowłosej, a na jej twarzy gościł szeroki uśmiech.
- Widzę, że ktoś tu się cieszy, bo jesteśmy w Londynie – powiedziałem, a ona pokiwała twierdząco głową.
- Nawet bardzo – dodała i ponownie zaczęła patrzeć na krajobraz za oknem.
- Teraz w lewo? – zapytała Giselle, a ja przytaknąłem. Wówczas stałem się prawdziwym GPS-em. Do mojego mieszkania jechało się przez wiele uliczek, więc wolałem nie ryzykować zgubienia się. Po kilku chwilach staliśmy już pod moim domem. Wyszliśmy z samochodu i chciałem jak najszybciej znaleźć się w mieszkaniu, bo rozpadało się na dobre. Giselle była już pod drzwiami, ale zauważyłem, że Caroline nie miała zamiaru się ruszyć, tylko stała z głową odchyloną do góry. Wyciągnęła przed siebie ręce, aby krople mogły swobodnie opadać na jej skórę.
- Misiu, musimy iść do środka, bo się przeziębisz – powiedziałem, ale ona nie zwracała na mnie uwagi.
- Nie pamiętam, kiedy ostatnio widziałam deszcz – oznajmiła. Mimowolnie się uśmiechnąłem. Patrzenie na to, jaka ona była szczęśliwa, można uznać za zaszczyt. Przytuliłem ją mocno do siebie, a ona zaczęła skakać.
- Harry, pada deszcz – powiedziała przez śmiech, a ja skierowałem ją w stronę wejścia do domu.
- Chodź, bo się przeziębisz – oświadczyłem, a ona podbiegła do Giselle. Ona tez nie mogła się przestać śmiać. Kiedy do nich podszedłem, olśniło mnie. Dziewczyny popatrzyły na mnie podejrzliwie.
- Czekaj, niech zgadnę. Nie powiedziałeś pani Smith, że przyjeżdżamy – powiedziała mulatka. Niestety, miała rację.
              Giselle i Caroline zaśmiały się, a ja poczułem jak się czerwienie. Jak mogłem zapomnieć o tak istotnej rzeczy, jak poinformowanie pani Smith o tym, że będziemy mieć lokatorkę. Czułem wtedy zażenowanie moją osobą. Jak to zwykle, chciałem sobie sprzedać kopniaka w tyłek, ale pani psycholog mnie wyręczyła, z tą różnicą, że ona uderzyła mnie w czoło.
- Harry, najwyższa pora się obudzić! – krzyknęła mi do ucha, a Caroline patrzyła na mnie, jak na nienormalnego.
- A czy pani Smith mnie polubi? – zapytała z powagą. Uśmiechnąłem się, po czym przyciągnąłem ją do siebie.
- Pewnie, że cię polubi - zapewniłem ją, a na jej twarz pojawił się ten piękny uśmiech. Uwielbiałem na niego patrzeć, ale Giselle nie pozwoliła mi się nim długo nacieszyć.
- Możemy wejść wreszcie do środka? – zapytała z wyraźną niecierpliwością kobieta. Bez słowa nacisnąłem na klamkę i tak jak się spodziewałem, drzwi były otwarte. Wszedłem z dziewczynami do środka i rozejrzałem się po klatce schodowej. Wokół pachniało obiadem gotowanym przez panią Smith, zapewne rosół. Nieśmiało ruszyłem w stronę mieszkania kobiety. Usłyszałem jakaś muzykę z lat 70-tych. Były to lata młodości pani Smith i uwielbiała słuchać radia, który miał repertuar z tamtego okresu. Wszedłem do środka i przeszedłem przez hol. Od razu w drzwiach kuchni pojawiła się kobieta. Była naprawdę bardzo zadowolona, że wróciłem. Ja zresztą też.
- Harry, przypomniałeś sobie o starej pani Smith – zażartowała kobieta, po czym podeszła bliżej i mnie przytuliła.
- Nudno tu bez ciebie było i martwiłam się. Nie było cię przez miesiąc! – dodała i się odsunęła. Spojrzała za mnie i rozszerzyła oczy ze zdziwienia, gdy zobaczyła, że stały za mną dziewczyny. O niczym nie wiedziała, więc nie dziwiło mnie jej zszokowanie.
       Odwróciłem się i przyciągnąłem do siebie Caroline. Ona jak zwykle się uśmiechała.
- Dzień dobry proszę pani. Harry dużo o pani opowiadał – powiedziała wyciągając rękę w stronę pani Smith. Ona potrząsnęła nią i nadal nie mogła wyjść ze zdziwienia.
        Najpierw moja mama jej powiedziała, że żyję, a ja to tylko później potwierdziłem. To tyle.
- Wyglądasz jak koleżanka Harry'ego... – zaczęła kobieta, ale ja jej przerwałem.
- Bo to ona – oznajmiłem, a pani Smith rozszerzyła buzię i nie wiedziała co powiedzieć. Jednak po chwili uśmiechnęła się serdecznie.
- Boże, to cud – powiedziała, po czym przytuliła Caroline. Ona była nieco zdziwiona reakcją pani Smith, ale nie protestowała.
- Również miło mi panią poznać – odparła nieco zmieszana. Nie mogłem powstrzymać śmiechu. Pani Smith była bardzo pocieszną kobietą, którą nieraz ciężko było zrozumieć.
- Dziecko musisz gdzieś spać, mam nadzieję, że nie wysyłasz jej do hotelu Harry. Oczywiście, że nie, zamieszkasz tutaj. Mam wolne mieszkanie obok ciebie Harry, tam możesz być ile chcesz! Chodźcie, zaprowadzę was – mówiła szybko kobieta, tak że ledwo ją można było zrozumieć. Giselle patrzyła na nią ze zdziwieniem.
- A pani nie znam – powiedziała kobieta do psycholog, gdy wychodziła z mieszkania.
- Jestem Giselle Carter i jestem przyjaciółką Caroline – powiedziała kobieta.
- Jest też moją psycholog – wypaliła rudowłosa. Myślałem, że póki co, nie będzie tak nazywać mulatki, ale najwyraźniej jej to nie przeszkadzało.
          Przez cały pobyt w szpitalu dziewczyny bardzo się zżyły i to nie było tak, że Giselle udawała przyjaciółkę Caroline. One naprawdę się zaprzyjaźniły i złączyła je jakaś nierozerwalna więź. Wydawało mi się to niesamowite i wspaniałe. Nadawały na tych samych falach, a w dodatku Giselle zasiała w niej mnóstwo odwagi. Ja bym na pewno nie umiał tego zrobić. Takiej właśnie terapeutki potrzebowała Caroline. Kobiety, która mogła stać się jej przyjaciółką.
       Pani Smith popatrzyła podejrzliwie po Giselle, ale po chwili się uśmiechnęła.
- Miło mi – powiedziała i zaczęła iść na górę. Ruszyliśmy za nią i niedługo potem znaleźliśmy się koło mojego mieszkania. Nie byłem do końca przekonany co do tego mieszkania Caroline samej. Niby była obok, ale jakoś mi to się nie podobało.
- Myślę, że póki co Caroline może zostać u mnie – oświadczyłem, a pani Smith spojrzała na mnie jak na lekko niedokołysanego.
- Co ty na to? – zapytała z entuzjazmem Giselle. Widocznie jej ten pomysł też się podobał. Moja przyjaciółka podniosła oczy do góry i wyglądała jakby rozpatrzała tę propozycje.
- Jeśli tobie to nie przeszkadza to okay – powiedziała po chwili dziewczyna, a ja się uśmiechnąłem.
- To ja już was zostawię – oznajmiła pani Smith. Otworzyłem drzwi i zaprosiłem dziewczyny do środka. Caroline nie miała za dużo rzeczy, praktycznie nic. Jednak kwestię ciuchów, wolałem zostawić Giselle.
        Dziewczyny weszły do środka, a rudowłosa zaczęła się wszystkiemu uważnie przyglądać. Wyraźnie zainteresowała ją półka z książkami. Podeszła do niej i przejechała dłonią po okładkach. Chwilę później stanąłem obok niej, a ona cofnęła się, żebym ja przytulił. Bardzo to lubiła.
- Podoba ci się tu? – zapytałem wyrywając ją z zadumy. Odwróciła się i wyglądała na lekko zdezorientowaną, ale po chwili się uśmiechnęła.
- Pewnie, jest tu ślicznie – powiedziała z uśmiechem. Giselle również wszystkiemu się uważnie przyglądała.
- Będziesz spać w sypialni, zaraz ciebie do niej zaprowadzę – powiedziałem. Carolinie zaczęła iść w kierunku kuchni, która zarazem była jadalnią.
- Wiem, że mieszkanie nie jest bardzo duże – zacząłem, a dziewczyna się obróciła i uśmiechnęła.
- Harry, tu jest naprawdę ślicznie – zapewniła mnie. Nie mogłem zapewnić jej jakiś wspaniałych warunków, ale widocznie nie przeszkadzało jej to bardzo.
- To ja odwiozę samochód mojemu koledze, a wy się rozgośćcie – zaproponowałem. Nathan mieszkał niedaleko, więc mogłem sobie nawet pozwolić, żeby wrócić od niego piechotą. Giselle była wyraźnie zadowolona z tego pomysłu w przeciwieństwie do Caroline.
- A nie mogę pojechać z tobą? – zapytała nieśmiało.
- Misiek, pada i jest zimno – Giselle starała się ją odciągnąć od tego pomysłu, ale rudowłosa była uparta.
- Nie przeziębię się, naprawdę. Harry proszę – powiedziała i zaczęła mnie niemalże błagać.
      Nie byłem w stanie jej odmówić. Spojrzałem z uśmiechem na Giselle, a ona podniosła oczy do góry.
- Jak często ludzie mówią ci, że jesteś nieodpowiedzialny? – zapytała z ironią, a ja wyszczerzyłem się jak głupi.
- Często – powiedziałem, a ona zaczęła coś mruczeć pod nosem.
- Masz jej dać jakąś bluzę, a nie, będzie latać po Londynie w samym swetrze – zażądała terapeutka. Szybko poszedłem do mojej sypialni i wziąłem to, o co prosiła mulatka. Wróciłem do salonu i wręczyłem bluzę Caroline. Ona ją założyła i była gotowa do wyjścia.
- Tylko wróćcie szybko – krzyknęła na pożegnanie dziewczyna.
        Wychodząc zabrałem z przedpokoju parasolkę i poszedłem z Caroline do samochodu.
- To twój kolega ze studii? – zapytała dziewczyna, gdy wsiedliśmy do auta.
- Ze studiów misiu i owszem – powiedziałem, a rudowłosa oparła się o siedzenie.
- Daleko mieszka? – spytała ponownie. Zaśmiałem się z powodu ilości zadawanych przez nią pytań.
- Nie, ale kawałek będziemy musieli przejść – oznajmiłem, a na moje słowa jej uśmiech się poszerzył.
- Czyli można uznać, że zwiedzimy trochę Londyn? – zapytała. Zaśmiałem się i wyjechałem na drogę.
- Tak, ale to będzie bardzo naciągane – powiedziałem z przekąsem. Ona zmarszczyła czoło i wciągnęła policzki.
- Dobra, fakt pozostanie faktem – mówiąc gestykulowała dłonią.
- No oczywiście – przytaknąłem, a ona się zaśmiała.
- Nabijasz się ze mnie – powiedziała z grymasem. Wtedy udałem zadziwionego.
- Ja? W życiu! Nigdy bym się z ciebie nie nabijał słońce – zaprotestowałem, a ona pokręciła przecząco głową.
- Coś ci nie wierzę – powiedziała, a ja spojrzałem na nią błagalnie.
         Podobało mi się to. Takie małe przekomarzanie, to było kompletnie coś innego niż to, co dotychczas robiłem. Caroline wniosła do mojego życia z powrotem mnóstwo radości i nieco szaleństwa. Wówczas zobaczyłem, jak bardzo byłem od niej uzależniony. Kiedy w klasie byłem wytykany palcami, to ona spowodowała, że stałem się śmielszy. Podczas jej nieobecności, jakakolwiek pewność siebie mnie opuściła. To było niesamowite, jak jedna osoba potrafiła namieszać w moim życiu.
- Więcej wiary w ludzi – powiedziałem, a ona otworzyła buzię.
- Ja już z tobą nie rozmawiam – oznajmiła i siedziała udając obrażoną. Jednak nie trwało to zbyt długo, bo zaczęła tańczyć do piosenki, która leciała w radiu.
- Co to jest? – zapytał, gdy kręciła głową w rytm muzyki.
- Thinking Out Loud – odpowiedziałem, a ona pogłośniła. Niestety, musiałem to ściszyć, bo moje bębenki wybuchły.
- Nie tak głośno, bo ogłuchniemy – krzyknąłem, bo muzyka nadal była bardzo głośna. Jednak Caroline nie zwracała na to uwagi.
- Ale to jest ekstra, nie podoba ci się? – zapytała. Zaśmiałem się na jej słowa.
- Oczywiście, że mi się podoba, byłem nawet na jego koncercie, ale chcę jeszcze kiedyś go posłuchać – powiedziałem, a ona pokręciła twierdząco głową. Po chwili obydwoje zaczęliśmy śpiewać, bo Caroline szybko załapała tekst. Powinienem był skupić się na drodze, ale zabawa z rudowłosą mnie wciągnęła. Lepiej się bawiłem w samochodzie, niż na jakiejś imprezie.
        Jednak wszystko co dobre kiedyś się kończy. Podjechałem pod dom Nathana i wyłączyłem silnik.
- Ej zaczęła lecieć jakaś inna, fajna piosenka – zaprotestowała.
- Nie marudź, tylko wyłaź – powiedziałem, a ona wyszła z samochodu. Niestety, cały czas padało, więc dziewczyna wzięła parasol. Jednak zanim go otworzyła, ja zdążyłem do niej podejść.
- Chodź misiu – odparłem, a ona z naburmuszoną miną poszła ze mną. Stanąłem przed drzwiami i zadzwoniłem dzwonkiem. Chwilę staliśmy pod drzwiami, kiedy Nathan wreszcie nam otworzył. Wyglądał nie najlepiej, musiał dzień wcześniej być na jakiejś imprezie. Ubrany był w samą koszulę, która i tak była pozapinana w cały świat, a do tego jedynie jakieś gacie. Oceniałem jego stan na "na wpół żywy", ale mniejsza z tym.
- Cześć Harry – mruknął, a brzmieć, też nie brzmiał najlepiej.
- Hej, oddaję ci samochód – powiedziałem jak gdyby nigdy nic. On chwilę stał i przetwarzał to, co do niego powiedziałem. Potem zobaczył Caroline i wyglądał, jakby ktoś oblał go kubłem zimnej wody. Zaczął przeczesywać włosy i poprawiać koszulę. Razem z rudowłosą zaśmialiśmy się  z jego reakcji.
- Nie mówiłeś, że przyjdziesz z koleżanką. Tak to bym się jakoś ogarnął – zaczął się usprawiedliwiać.
- Nic nie szkodzi – uspokoiła go dziewczyna. On pokręcił  głową i wziął ode mnie kluczyki.
- To chyba lepiej będzie jak wrócisz do łóżka – powiedziałem, a Nathan przytaknął.
- Tak, pójdę spać, to nie głupie – potwierdził. Pożegnał się z nami i jak gdyby nigdy nic zamknął drzwi. Jego zachowanie nieco zdziwiło Caroline, ale nie chciałem jej póki co nic tłumaczyć. Deszcz nie ustępował, a my musieliśmy wrócić jeszcze do domu. Chociaż ten fakt nie przeszkadzał Caroline. Wyszliśmy spod domu Nathana i udaliśmy się w stronę mojego mieszkania.
- Śmieszny jest ten twój kolega – powiedziała dziewczyna.
- Może trochę – dodałem, a ona wystawiła rękę poza parasol, żeby krople deszczu mogły swobodnie mogły opadać na jej dłoń. Zapewne w tamtym momencie Giselle zabiłaby mnie za to, że jej na to pozwalałem, ale jako że jej tam nie było, nie miałem zamiaru się odzywać. Caroline widziała deszcz pierwszy raz od 14 lat. To było magiczne i nie chciałem jej przerywać.
- Lubisz deszcz? – zapytała nagle.
- Lubię – odpowiedziałem bez zastanowienia. Ona odwróciła się w moją stronę i wpatrywała się tymi swoimi zielonymi oczami.
- A za co? – dopytała. Zmarszczyłem czoło i zacząłem się zastanawiać. Niby oczywiste, ale nie do końca takie proste. Musiała minąć dłuższa chwila nim dałem jej odpowiedź.
- Wiesz, deszcz to woda, a woda daje życie. Zresztą po tym jak pada, w powietrzu unosi się taki charakterystyczny zapach i wszystko wokół jest świeże. I kiedy pada, czuję się...
- Wolny? – dokończyła Caroline. Nadal na nią patrząc pokiwałem twierdząco głową.
- Właśnie tak – przytaknąłem.
- To dlaczego niesiesz parasol? – zapytała z uśmiechem dziewczyna. I wtedy mnie lekko zatkała.
- Bo będziesz chora, a z twoim obecnym stanem nie jest to najlepszy pomysł – starałem się jakoś wybrnąć z sytuacji, a rudowłosa się zaśmiała.
- A kiedy mój stan będzie już dobry, to będziemy mogli pójść w deszczu bez parasola? – zapytała. Zaśmiałem się i mocniej ją do siebie przyciągnąłem.
- Oczywiście, że tak – powiedziałem.
~*~

Następny rozdział pojawi się, w zależności od waszego zainteresowania (czytaj komentarze)

4 komentarze:

  1. O jejku. Caroline jest świetna. Zadaje dużo pytań i jest przy tym taka śmieszna :)
    Do następnego Skarbie <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Oj no hej! "Misiu" słodkie było ;3 Kocham ich razem, pasują do siebie idealnie! ;) W ogólne rozdział bardzo fajny, jeszcze ta sytuacja z Nathanem :D Bezcenne! Ciekawie to musiało wyglądać :D
    Jeszcze raz zapraszam na moje blogi, pozdrawiam! ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. To opowiadanie z każdym rozdziałem staje się coraz cudowniejsze i coraz bardziej urocze ^-^ No kurczę pani Smith jest taka fajna, Harry taki słodki, a na Caroline już po prostu brak słów *w* Naprawdę, aż się chce uśmiechać, jak się czyta o poprawach jej stanu :3 Sytuacja u Nathana była genialna :'D
    Pisz dalej i to szybko, bo to kocham *w* Nie dość, że masz wspaniały styl, to jeszcze takie niesamowite historie wymyślasz... Kurczę, teraz w dodatku mam wrażenie, że w każdym komentarzu piszę to samo, choć nie mam tego na celu... Za każdym razem chcę po prostu wyrazić swój zachwyt, a lepiej chyba nie potrafię tego zrobić c:
    Przy okazji... Czytasz jeszcze arrowtales.blogspot.com? Bo tam trzeci rozdział czeka, a Ty się nie odzywasz... Jak już nie chcesz czytać, to rozumiem (choć nie ukrywam szczególnie smutku, bo to w końcu by była strata cudownej czytelniczki...), tylko mi powiedz :) Żeby nie było, że się narzucam czy wypominam, tylko tak sobie wspominam i się zastanawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Hej! :* Tym razem przychodzę, aby Cię poinformować, że właśnie zostałaś nominowana do LBA! :3 Mam nadzieję, że bierzesz udział i odpowiesz na pytania, a jeśli nie, to proszę, napisz mi o tym tutaj: http://arrowtales.blogspot.com/p/nominacje-i-pytania-do-4-5-6-7.html Tu tez znajdziesz więcej informacji ;) Pozdrawiam! :3

    OdpowiedzUsuń