Stałem
w kuchni i pomagałem robić pani Smith śniadanie. Jakoże Caroline była niemałym
leniuszkiem, to nie zeszła nam pomóc, bo nie zdążyła się obudzić.
Postanowiliśmy zrobić kanapki i kakao.
Minął
już miesiąc, odkąd rudowłosa zamieszkała ze mną w Londynie i całkiem nieźle
sobie radziła. Zaskakiwała mnie praktycznie każdego dnia. Raz swoją wiedzą, a
raz inteligencją. Powoli „dorastała” i to mnie cieszyło. Jednak nie otworzyła
się na tyle, żeby opowiedzieć o tym, co się z nią działo przez 14 lat. Nie
chciałem jej do niczego zmuszać, chociaż Giselle zaczynała na to naciskać.
- Jak poszło ci na ostatnich egzaminach? – zapytała nagle
pani Smith. No tak, egzaminy. Nie dostałem żadnej taryfy ulgowej, ale nie byłem
z tego powodu zły. Musiałem się ogarnąć, a terapia szokowa nie należała do
najgorszych.
- Nawet nieźle, chociaż mogło być lepiej –
powiedziałem.
- Mam nadzieję, że nie przemęczasz się. Opiekujesz się
Caroline, a do tego studia - zauważyła kobieta, a ja pokiwałem głową. Trudno
było się nie przemęczać na studiach medycznych, a do tego mieć przyjaciółkę,
która odnalazła się po wielu latach. Dzięki mojemu trybowi życia, wyglądałem
tak, że rolę w The Walking Dead miałem zapewnioną.
- Spokojnie, daję radę – uspokoiłem panią Smith, ale
chyba jednak nie podziałało.
- Pamiętaj, że zawsze możesz mnie poprosić o pomoc –
powiedziała kobieta, a ja się uśmiechnąłem. I tak Pani Smith w dużej ilości
rzeczy mnie wyręczała.
Usłyszałem nagle, że ktoś wszedł do
mieszkania. W pierwszej chwili pomyślałem, że to Caroline, ale w drzwiach
ujrzałem psycholog. Jednak nie podobało mi się to, w jakim stanie ją
zobaczyłem. Po policzkach kobiety ciekły łzy i była cała roztrzęsiona. Jej
płaszcz rozpięty, jakby nie miała czasu go zapiąć.
- Harry – wyjąkała i do mnie podbiegła. Zarzuciła
swoje ręce na moje ramiona i przytuliła. Nie wiedziałem, co miałem zrobić, byłem
oszołomiony. Jedyne na co się zdobyłem to to, że ją do siebie przyciągnąłem.
Kobieta nie przestawała płakać. Nie mogła się uspokoić i to mnie niepokoiło. Co
jej się w ogóle stało? W mojej głowie pojawiło się mnóstwo pytań. Zacząłem
delikatnie gładzić ją po plecach. W końcu nie słyszałem już jej płaczu.
Odsunęła się ode mnie i otarła łzy.
- Jestem okropna – wyszeptała, a ja pokiwałem
przecząco głową.
- Nawet tak nie myśl, rozumiesz? A teraz usiądź,
jesteś cała roztrzęsiona – powiedziałem, a ona podniosła oczy do góry, żeby nie
zacząć ponownie płakać.
- Ty nic nie rozumiesz! – krzyknęła w pewnym momencie.
Pani Smith spojrzała na nią ze zdziwieniem.
- Dziecko może napijesz się… – zaczęła mówić, a wtedy
Giselle wpadła w jakąś furię.
- Nic nie chcę pić! Odsunęli mnie od Caroline! Już nie
mogę się nią zajmować! – krzyknęła, a ja zamarłem.
- Jak to? – wyszeptałem. Nie mogłem tego zrozumieć.
Przecież moja przyjaciółka ufała kobiecie, robiła postępy. Czego oczekiwali
przełożeni mulatki? Że rudowłosa po tygodniu stanie się „normalną” osobą?
Przecież to było niewykonalne! Zresztą, one zachowywały się jak siostry.
Wszystko robiły razem, pomagały sobie nawzajem. Giselle zastępowała rudowłosej
rodzinę.
- Normalnie – załkała kobieta. Nagle zobaczyłem, jak w
drzwiach mignęły rude włosy, a chwilę potem ktoś trzasnął drzwiami wyjściowymi.
To była Caroline. Huk nie uszedł uwadze kobiet w pokoju. Giselle gwałtownie się
odwróciła.
- To ona – rzuciłem szybko i wybiegłem z pokoju.
Usłyszałem jak mulatka za mną krzyczała. Ja znalazłem się już na dworze. Było
naprawdę zimno, ale ja na to nie zważałem.
Caroline
musiała usłyszeć całą rozmowę i się wystraszyła. Mi wtedy serce waliło jak
oszalałe. Moja przyjaciółka wybiegła z domu wprost do wielkiego Londynu. Mogła
się przerazić, nawet wolałem o tym nie myśleć.
Nie
wiedziałem, gdzie miałem biec. Obróciłem się w prawo i zobaczyłem w oddali
dziewczynę, jak biegła pośród ludzi. Od razu ruszyłem za nią i przebijałem się
przez przechodniów. Krzyczałem cały czas rozpaczliwie jej imię, ale ona na to
nie zważała. Bardzo bałem się, żeby jej się nic nie stało. W dodatku na ulicach
było pełno ludzi i coraz częściej znikała mi z oczu. Wtedy też odkryłem kolejny
sekretny talent rudowłosej. Mogła spokojnie zostać sprinterką.
Wbiegłem
na jedno skrzyżowanie i poczułem, ze zaczynały oblewać mnie zimne poty. Nigdzie
nie widziałem dziewczyny. Zniknęła pośród tłumu ludzi. Pojawił się ten sam
strach, co 14 lat wcześniej, to że nigdy jej nie znajdę, że już nigdy jej nie
zobaczę. Mój oddech przyspieszył, a ja rozglądałem się na wszystkie strony,
żeby ją znaleźć, ale nic z tego. Nagle poczułem czyjąś dłoń na moim ramieniu i
gwałtownie się odwróciłem. Za mną stała zdyszana Giselle.
- Nie ma jej – wyszeptałem, a ona otworzyła buzię. –
Nigdzie jej nie widzę, rozumiesz? – krzyknąłem z rozpaczy. Przeczesałem włosy i
nie wiedziałem co mam zrobić. Moje myśli szalały, a umysł odmawiał
posłuszeństwa. Poczułem się znowu jak 10-latek.
- Uspokój się, ona na pewno się znajdzie –
powiedziała, a ja ledwo ją usłyszałem.
- Nie ma jej nigdzie – wyszeptałem ponownie. Wówczas
Giselle złapała mnie mocno za ramiona i potrząsnęła.
- Gdzie ty masz jaja? Zaczniesz się załamywać jak
baba? Ona tu gdzieś jest, rozumiesz? Nie mogła uciec daleko – niemal krzyknęła
kobieta. Gadane to ona miała na pewno. Musiałem wziąć parę głębokich wdechów i
ponownie rozejrzałem się na wszystkie strony.
- Gdzie ją widziałeś po raz ostatni? – zapytała
Giselle.
- Nie wiem, tutaj – odpowiedziałem, a ona pokręciła
głową.
- Jest tu gdzieś – powtórzyła. – Idź w prawo, ja pójdę
w lewo, na pewno ktoś ją zauważył. Jak coś to dzwoń – powiedziała i dała mi mój
telefon. Chyba nie byłem wtedy w stanie trzeźwo myśleć.
Byłem
przerażony i zły na siebie. Jak mogłem jej nie zauważyć? To wszystko była moja
wina, tak czułem. Znowu wszystko zniszczyłem. Strach ponownie powrócił i to
było nie do zniesienia. Mój mózg się wyłączył, a ja nie wiedziałem co robić. To
uczucie było okropne.
Ruszyłem w tłum ludzi. Cały czas rozglądałem się czy nie ma gdzieś
Caroline.
- Przepraszam, nie widział pan rudej, nie za wysokiej
dziewczyny? – zaczepiłem jakiegoś mężczyznę.
- Przykro mi, nie – powiedział i ruszył dalej. Czułem
jak ścierpły mi usta, a nogi stały się ociężałe. W dodatku mój oddech był
nierównomierny. Londyn wydał mi się ponury i nieprzyjazny. Niczym miasto
spowite mgłą jak w horrorach.
- Przepraszam nie widział pan rudej, nie za wysokiej…
– zacząłem, ale mężczyzna nawet się nie odwrócił. Nie chodziło mi do jasnej
ciasnej o jakieś duperele, tylko o moją przyjaciółkę! Nie wiedziałem co robić.
Nagle przede mną stanęła jakaś kobieta.
- Przepraszam, ale usłyszałam pana przed chwilą i czy
szuka pan kogoś? – zapytała, a ja nieco się ożywiłem.
- Tak, mojej przyjaciółki. Rude długie włosy, nie za
wysoka, widziała ją pani? – spytałem z nadzieją w głosie, a ona się
uśmiechnęła.
- Tak, nie dało jej się nie zauważyć, jest w samej
piżamie, na bosaka. Wbiegła przed chwilą do metra – powiedziała nieznajoma, a
ja miałem ochotę ją przytulić.
- Dziękuję – odparłem i pobiegłem w stronę metra.
Potrąciłem chyba po drodze parę osób, ale nie przejąłem się tym. Zbiegłem po
schodach i rozejrzałem się na wszystkie strony. Tamta stacja wiodła prosto na
peron, więc Caroline mogła znajdować się tylko tam. Złapałem oddech i ruszyłem
dalej. Usłyszałem dźwięk nadjeżdżającego pociągu.
Chwilę
później znalazłem się na stacji. Wokoło było pełno ludzi. Rozejrzałem się
niemal rozpaczliwie po peronie. Nie widziałem nigdzie dziewczyny, a tłum był
niemały. Przecież w Londynie panował wieczny chaos i natłok ludzi. Zacząłem iść
obok torów i uważnie przyglądałem się każdej osobie. Nagle zobaczyłem, że ktoś
siedział z podkurczonymi nogami na ławce. To była Caroline.
Szybko
do niej podszedłem i usiadłem obok niej. Dziewczyna miała schowaną głowę, ale
wiedziałem, że płakała. Trudno było nie usłyszeć jej łkania. Z jednej strony
odczułem ulgę, ale znowu rudowłosa przeżyła szok. Nie byłem w stanie nawet jej
wytłumaczyć tego, co się stało. Taka niemoc należała do najgorszych.
Delikatnie potrząsnąłem Caroline, a ona się gwałtownie obróciła. No tak,
była wśród obcych i się bała. Jednak kiedy mnie zobaczyła, wydała się
spokojniejsza.
- Cześć Harry – powiedziała słabym głosem, a ja
delikatnie się uśmiechnąłem. Ona niestety nie odwzajemniła mojego gestu.
- Będzie dobrze misiu – odparłem, żeby jakoś podnieść
ją na duchu. To i tak nie podziałało. Nadal po policzkach ciekły jej łzy, ale
miała obojętny wyraz twarzy. Wyglądała na nieobecną, więc ją do siebie
przyciągnąłem. Ona od razu się we mnie mocniej wtuliła.
- Zostaniesz tu ze mną? – zapytała cicho.
- Ale musimy wracać do domu – powiedziałem. Dziewczyna
mogła się rozchorować, a jej stan nadal nie pozwalał na to, żeby mogła tak
robić.
- Proszę – szepnęła, a ja głośno westchnąłem. Z
drugiej strony mała chwilka nie mogła nam zaszkodzić.
- Ale tylko minutkę – oznajmiłem, a ona się delikatnie
uśmiechnęła. Nawet nie mogłem jej dać bluzy, bo jej nie miałem. Głaskałem ją po
plecach, a ona uważnie przyglądała się ludziom na stacji.
- Nigdy nie jechałam metrem – powiedziała nagle.
Spojrzałem na nią, a ona wpatrywała się we mnie swoimi zielonymi oczami.
- Pojedziesz kiedyś, ale nie teraz – oznajmiłem i
wstałem. Ona popatrzyła na mnie tak, jakby była obrażona.
- Giselle już nie będzie mogła do nas przychodzić? –
zapytała, a ja westchnąłem.
- Musimy już iść – powiedziałem wymijająco. Co innego
miałem zrobić?
~*~
No to mamy nowy rozdział! Mam nadzieję, że wam się spodobał ;)